Jedną z najczęściej powtarzanych klisz i truizmów w dzisiejszym życiu publicznym jest ten o upadku polskiego dziennikarstwa. Oczywiście, natrętna powszechność tych nie znaczy, że nie są prawdziwe, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że są już trochę "zgrane". Tym bardziej, że często frazy o słabym poziomie mediów wypowiadają ich największe gwiazdy.
Nad opłakanym stanem mediów pochyla się dziś Monika Olejnik, którą oburza (słusznie) celebrytyzacja słynnego już Oskara W., który podczas "przystanku Woodstock" uderzył Grzegorza Miecugowa.
Ach, jaką radość ma prawica. Grzegorz Miecugow oberwał z liścia. I to gdzie! Na Woodstocku, na terytorium lemingów! "Prawdą między oczy" - można przeczytać w portalu braci Karnowskich. Niby się oburzają, że napaść fizyczna jest niegodna, ale z drugiej strony: "Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało". Bo najważniejsze jest to, że napastnik Miecugowa, Oskar W., wniósł na scenę kartkę z napisem "TVN kłamie".
- pisze Olejnik w "Gazecie Wyborczej" i przypomina, że Oskar W. nie jest pierwszym chuligańskim kontestatorem, który zrobił furorę w mediach.
Grzegorz Miecugow narzeka na media, że spsiały. Poirytowało go to, że jego napastnik Oskar W. stał się gwiazdą medialną - a o to mu przecież chodziło. Mógł wylać swój jad w białostockiej gazecie. Niestety, media już dawno spsiały. Pamiętamy, jak bohaterem programów publicystycznych został bezdomny Hubert H. tylko dlatego, że lżył prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Poszukiwany był przez policję przez kilka miesięcy, ale dzielnym dziennikarzom udało się go zaprosić do opiniotwórczych programów. Rolę drugoplanową dostali jego koledzy z Dworca Centralnego, którzy skarżyli się dziennikarzom: "Taka jest IV RP: albo myślisz, jak chcą, albo morda w kubeł".