„Referendum w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz nie ma sensu, 13 października zostaniemy w domu" – napisali w liście politycy, kombatanci, ludzie kultury i sportowcy. Kogo tam nie ma. Podpisani to m.in. W. Bartoszewski, L. Wałęsa, A. Wajda, gen. Z. Ścibor-Rylski, W. Malajkat, A. Nejman, D. Olbrychski. Argumenty? Referendum nie ma sensu, bo prezydent nie naruszyła prawa, stolica zapłaci za nie klika milionów złotych, a do wyborów samorządowych jest zaledwie rok. Brzmią one fałszywie, trudno wręcz ufać, że wierzą w nie sygnatariusze listu.

Po pierwsze nie zajrzeli zapewne do ustawy o referendach lokalnych. Jej ideą jest zwiększenie kontroli obywateli nad władzami. Art. 5 wyraźnie stanowi, że wniosek o referendum może zostać złożony przez mieszkańców najpóźniej osiem miesięcy przez upływem kadencji. A do lokalnych wyborów zostało jeszcze ponad 13 miesięcy. Co więcej, ustawa mówi, że z inicjatywą lokalnego referendum może wystąpić grupa zaledwie 15 obywateli. To ukłon w stronę ich kontroli nad władzą. Dlaczego autorytety chcą ich tego prawa pozbawić? Trudno zrozumieć.

Autorzy listu są – to po drugie – fałszywymi obrońcami demokracji. Trudno znaleźć lepsze narzędzie kontroli władzy niż bezpośrednia aktywność ludzi, która może prowadzić do weryfikacji jej działań. Przecież o to chyba walczył Lech Wałęsa czy Władysław Bartoszewski. Całe lata, tkwiąc w ponurym PRL, Polacy domagali się, by rządzący nie traktowali ich jak zła koniecznego. Dziwna jest ta zmiana narracji. Ciężko oprzeć się wrażeniu, że chodzi tu o obronę interesów PO.

Napisanie listu wrogiego inicjatywie i wolnym wyborom ludzi jest też – to po trzecie – przejawem pogardy dla nich. Trudno nie przywołać tu publicystyki Rafała Ziemkiewicza, który nazywa takie zjawisko neokolonializmem. W skrócie: elity wiedzą najlepiej, co jest dobre dla ludzi, wykorzystają ich, równocześnie się od nich alienując i traktując jak motłoch. Następuje tu swoiste odwrócenie znaczeń, jak w Orwellowskim „Roku 1984". Ministerstwo Miłości zajmuje się tam torturami i praniem mózgu. U nas przejaw demokracji określa się polityczną hucpą.

Paradoksalnie kolejne odcinki pod tytułem brońmy Warszawy przed hordami awanturników przyniosą odwrotny od zamierzonego efekt. Mogą zmobilizować ludzi do aktywności. Internet pełny jest memów, wpisów, komentarzy wykpiwających hipokryzję PO i jej akolitów. Można tu polecić m.in. przerobiony przez internautów plakat z napisem „Idź na referendum 27 października; Zmień Słupsk", gdzie nazwa tego miasta została zastąpiona „Warszawą". Ciekawe, czy osoby podpisujące się pod listem wiedzą, że PO namawia do głosowania w Słupsku? Jeśli tak, to trudno pojąć ich postawę.