Propozycja prawników wprowadzenia kar za przerwanie ciąży musiała wywołać dyskusję. I wywołała. Od początku można się było spodziewać tego, że będzie to dyskurs głośny i emocjonalny, dotykający kwestii moralnych i etycznych.
Dlatego nie była dla mnie wielkim zaskoczeniem deklaracja Katarzyny Bratkowskiej, feministki i nauczycielki, która obwieściła, że zamierza przerwać ciążę. Na złość katolikom zrobi to w wigilię Bożego Narodzenia. Zostawię na boku złośliwe komentarze, którymi obdarzono Bratkowską na portalach internetowych, nie będę nawoływał do modlitwy za nią i jej nienarodzone jeszcze dziecko. To niepotrzebne i zbędne.
Dlaczego? Bratkowska ma po prostu ułożony w głowie pewien plan, który z premedytacją zrealizuje. Jasno i wyraźnie daje do zrozumienia, że nie liczy się dla niej życie (jakkolwiek je pojmować) – odrzuca bowiem możliwość urodzenia dziecka i pozostawienia go np. w oknie życia lub oddania do adopcji. Chęć przyjęcia jej dziecka zadeklarował jezuita Grzegorz Kramer, który gotów jest nawet do porzucenia stanu kapłańskiego, by uratować ludzkie istnienie – i chwała mu za to.
W happeningu Bratkowskiej ważne jest tylko zwrócenie uwagi społeczeństwa na to, czy kobieta ma prawo do przerwania ciąży czy też nie. Bratkowska uważa, że może zdecydować o zabiciu dziecka (albo jak sama mówi: usunięciu zygoty), kiedy chce i jak chce.
Lekceważy przy tym obowiązujące przepisy, które przerwanie ciąży przewidują jedynie w trzech przypadkach.