Jarosław Kaczyński wystąpił w tym tygodniu z propozycją wsparcia rodzin. Mnoży się tu od błędów, niedopowiedzeń, znaków zapytania. Dziwi, że lider opozycji i być może przyszły premier zgłasza tak mgliste propozycje. Powstaje pytanie, kto mu doradza i dlaczego tak marnie.
Jak czytamy na stronie PiS „dla zażegnania kryzysu demograficznego UE powinna prowadzić wspólną politykę prorodzinną. W jej ramach w Polsce na każde dziecko przypadałoby 500 zł miesięcznie". I dalej: „wyliczenia z grubsza wskazują, że na tę politykę trzeba by było wydać około 20 mld euro rocznie", a „w polskim budżecie tych 50 mld zł, bo tyle na to mniej więcej potrzeba, trudno byłoby zdobyć".
Wszystko, co mówi lider opozycji, to magma. Zacznijmy od początku. UE nie reguluje polityki demograficznej. Kraje mają różną sytuację ludnościową i specyfikę, mogą więc używać różnych narzędzi w polityce rodzinnej. Powinniśmy tu raczej bronić tej wolności, by Bruksela nie wtrącała się w naszą politykę.
Prezes Kaczyński musi też zdawać sobie sprawę, że w nowym budżecie 2014–2020 jego propozycja jest nierealna. Negocjacje nowego budżetu UE były bardzo ciężkie i trudno oczekiwać, że teraz kraje Wspólnoty znów je „otworzą".
Trudno ponadto zrozumieć postulat, by wszystkie kraje UE wypłacały akurat 100 euro na dziecko. Istnieją olbrzymie różnice w zamożności poszczególnych krajów, w dodatku część państw płaci dziś tyle samo lub więcej. W Niemczech wynosi on ponad 700 zł miesięcznie, a w Wlk. Brytanii 450 zł.