Przypuszczam, że emblemat czerwonego serduszka bardziej niż ze świętym Walentym kojarzy się w Polsce z zapachem szpitala, chłodem medycznych aparatów i wrzaskliwym przeliczaniem kwot. W trakcie dwudziestu jeden styczniowych zbiórek przywykliśmy do tych poimprezowych widoków. Czerwone, papierowe serduszka rozdeptujemy po chodnikach i schodach. Serduszka mokną w kałużach topniejącego śniegu, dogorywają wystrzępione na portfelach i torbach aż do zdarcia. Orkiestra skradła świętemu Walentemu atrybut nadany mu w świecie przez kulturę masową. Przechwyciła dla siebie, zanim Polak wykaraskał się z hermetycznej puszki socjalizmu i połapał, że 14 lutego ma jeszcze jedną okazję wskoczyć w nurt globalnej wioski.
Styczniowy marazm w interesach jest dla biznesu trudny do przeżycia. Gdy zagraniczne markety runęły na Polskę, od razu rutynowo zarzuciły półki tonami walentynkowej chińszczyzny – poduszeczek, pudełeczek, laleczek, majteczek i karteczek w serduszka. Ta pierwsza fala przewaliła się szybko. Szał tandetnych gadżetów dziś już nie ten, a kryzys zrobił swoje.
Paradoksalnie, katolicka Polska dostała po nosie od Anglosasów w kwestii pamięci o imieniu świętego obwołanego przez anglojęzycznych patronem zakochanych. Tu o nim omal nie zapomnieliśmy. Tysiąc osiemset lat temu ten rzymski święty wysłał do ukochanej pierwowzór walentynki. Skazany na śmierć, tuż przed egzekucją podpisał swój ostatni list słowami: „Od twojego Walentego". Wtrącono go do więzienia za potajemne udzielanie ślubu młodym wojskowym, ale dopiero właśnie miłość do niewidomej córki strażnika przypłacił życiem. Skromne relikwie świętego Walentego sprowadzone do Chełmna czterysta lat temu zasłynęły cudami. .
Tak zwana - szeroka publiczność - ani w Ameryce, ani w Wielkiej Brytanii też zresztą nie ma głębszego pojęcia o historycznych korzeniach walentynek. Ci zwolennicy Dnia Zakochanych obchodzonego pod nominalnym patronatem katolickiego świętego niewiele różnią się od plemion z dziewiczej dżungli, które w zamierzchłych czasach odwiedzili kosmici. Przypominają imprezowiczów z buszu tak chętnie opisywanych przez poszukiwaczy śladów pozaziemskich cywilizacji. Tubylców o twarzach wysmarowanych we wzór przypominający gogle i odprawiających rytualne tańce wokół wymodelowanej ze słomy makiety powietrznego statku. Paru wybrańców spośród nich przytwierdza sobie do uszu słuchawki zmajstrowane z połówek jakichś orzechów lub też wystrugane z drewna, a w kulminacyjnym punkcie rytuału na pamiątkę momentu startu atrapę samolotu się podpala. Nawiasem mówiąc, żałuję bardzo, ale właściwie nie wiem, czy ci faceci w słuchawkach wsiadają przed startem do pojazdu.
Obecny, ekstrawagancki, argentyński papież, nie dość, że mówi do ludzi "Dzień dobry", to zarządził w Watykanie obchody dnia Świętego Walentego. Może to i niegłupie. Niejeden, wracając z tej audiencji, przesiądzie się ze słomianej atrapy do prawdziwej awionetki. Cuda powrotu na łono cywilizacji łacińskiej wydają się przy tej okazji całkiem możliwe.