Walentynka z Brukalic

Pierwsze w historii zdanie zapisane w języku polskim, to słowa miłości i szacunku męża do żony. Takie, że gender wymięka.

Publikacja: 15.02.2014 00:23

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Foto: archiwum prywatne

Przypuszczam, że emblemat czerwonego serduszka bardziej niż ze świętym Walentym kojarzy się w Polsce z zapachem szpitala, chłodem medycznych aparatów i wrzaskliwym przeliczaniem kwot. W trakcie dwudziestu jeden styczniowych zbiórek przywykliśmy do tych poimprezowych widoków. Czerwone, papierowe serduszka rozdeptujemy po chodnikach i schodach. Serduszka mokną w kałużach topniejącego śniegu, dogorywają wystrzępione na portfelach i torbach aż do zdarcia. Orkiestra skradła świętemu Walentemu atrybut nadany mu w świecie przez kulturę masową. Przechwyciła dla siebie, zanim Polak wykaraskał się z hermetycznej puszki socjalizmu i połapał, że 14 lutego ma jeszcze jedną okazję wskoczyć w nurt globalnej wioski.

Styczniowy marazm w interesach jest dla biznesu trudny do przeżycia. Gdy zagraniczne markety runęły na Polskę, od razu rutynowo zarzuciły półki tonami walentynkowej chińszczyzny – poduszeczek, pudełeczek, laleczek, majteczek i karteczek w serduszka. Ta pierwsza fala przewaliła się szybko. Szał tandetnych gadżetów dziś już nie ten, a kryzys zrobił swoje.

Paradoksalnie, katolicka Polska dostała po nosie od Anglosasów w kwestii pamięci o imieniu świętego obwołanego przez anglojęzycznych patronem zakochanych. Tu o nim omal nie zapomnieliśmy. Tysiąc osiemset lat temu ten rzymski święty wysłał do ukochanej pierwowzór walentynki. Skazany na śmierć, tuż przed egzekucją podpisał swój ostatni list słowami: „Od twojego Walentego". Wtrącono go do więzienia za potajemne udzielanie ślubu młodym wojskowym, ale dopiero właśnie miłość do niewidomej córki strażnika przypłacił życiem. Skromne relikwie świętego Walentego sprowadzone do Chełmna czterysta lat temu zasłynęły cudami. .

Tak zwana - szeroka publiczność - ani w Ameryce, ani w Wielkiej Brytanii też zresztą nie ma głębszego pojęcia o historycznych korzeniach walentynek. Ci zwolennicy Dnia Zakochanych obchodzonego pod nominalnym patronatem katolickiego świętego niewiele różnią się od plemion z dziewiczej dżungli, które w zamierzchłych czasach odwiedzili kosmici. Przypominają imprezowiczów z buszu tak chętnie opisywanych przez poszukiwaczy śladów pozaziemskich cywilizacji. Tubylców o twarzach wysmarowanych we wzór przypominający gogle i odprawiających rytualne tańce wokół wymodelowanej ze słomy makiety powietrznego statku. Paru wybrańców spośród nich przytwierdza sobie do uszu słuchawki zmajstrowane z połówek jakichś orzechów lub też wystrugane z drewna, a w kulminacyjnym punkcie rytuału na pamiątkę momentu startu atrapę samolotu się podpala. Nawiasem mówiąc, żałuję bardzo, ale właściwie nie wiem, czy ci faceci w słuchawkach wsiadają przed startem do pojazdu.

Obecny, ekstrawagancki, argentyński papież, nie dość, że mówi do ludzi "Dzień dobry", to zarządził w Watykanie obchody dnia Świętego Walentego. Może to i niegłupie. Niejeden, wracając z tej audiencji, przesiądzie się ze słomianej atrapy do prawdziwej awionetki. Cuda powrotu na łono cywilizacji łacińskiej wydają się przy tej okazji całkiem możliwe.

W Polsce walentynki obchodzi się w dość rozsądnym trybie. Samotni i smutni narażeni są na znacznie mniejszą presję społeczną, niż ta, jaką znamy z pamiętników zdesperowanej Brytyjki Bridget Jones. Prawdziwie zakochani problemu tym bardziej nie mają. To zależy także od wieku i pokolenia. Mentalność, obyczaje narodu nie zmieniają się, na szczęście, w takim tempie, jakiego życzyliby sobie reformatorzy. A jeżeli mówimy o miłości, to jako Polacy mamy z czego być dumni. Na prawdziwy cud zakrawa fakt, że pierwsze w historii zdanie zapisane w języku polskim, to słowa miłości i szacunku męża do żony. Takie, że gender wymięka.

„DAJ, AĆ JA POBRUSZĘ, A TY POCZYWAJ" – zapisał kronikarz opactwa w Henrykowie na Dolnym Śląsku odezwanie się pewnego Boguchwała do żony i jest to właśnie nasze pierwsze zdanie w piśmiennictwie. Kobieta mełła ziarno w kamiennych żarnach, co choć ciężkie należało do robót niewieścich i niegodnych mężczyzny. Boguchwał, imając się mielenia na zmianę ze swoją żoną, brukał swą cześć, od czego, jak przekazał uczony mnich, pochodzi nazwa ich osady Brukalice. Boguchwał niewątpliwie przedkładał miłość i współczucie dla żony nad pozory świata.

Henrykowski zakonnik przekazał wieść o nim po łacinie w sposób następujący:

„Bogwali uxor stabat ad molam molendo. Cui vir suus idem Bogwalus, compassus dixit: Sine, ut ego etiam molam. Hoc est in polonico: Day, ut ia pobrusa, a ti poziwai".

Łacinnik poradził sobie całkiem gładko z zapisem polskich, miękkich i szumiących brzmień „ć", „sz"„cz", w które obfituje mowa krainy chrząszczy, co brzmią w trzcinie. I uwaga, fraza „Hoc est in polonico" – nie pozostawia wątpliwości, co do języka kochającej się pary. Był on taki, jak język miejscowej ludności. Ta nasza walentynka pochodzi z 1270 roku, sprzed dobrych siedmiuset lat. Księgę Henrykowską przechowuje Muzeum Archidiecezjalne we Wrocławiu. Wieś Brukalice, niedaleko przepięknego Klasztoru Henrykowskiego, wciąż także istnieje. To są fakty. Namacalne, prawdziwe, opatrzone certyfikatem świadka epoki najwyższego zaufania - cysterskiego kronikarza. Polskie świadectwo miłości i to takiej, jaką feministki lubią nazywać „partnerską". Partnerstwa nie wynikającego z żadnych przepisów poza nakazami wrażliwości i serca.

Żona Boguchwała, jak kronikarz zaznaczył na wstępie, była gruba i niezdarna. Może i była, ale że mąż ją mile widział i kochał, to pewne. Czy jakiś kraj na świecie mógłby przedstawić podobną historię z głębi własnych dziejów? Proszę zaimponować nam czymś piękniejszym i bardziej nowoczesnym. Można się chwalić, słuchamy!

W przeddzień świętego Walentego otrzymaliśmy z ginącej Europy haniebną walentynkę - kolejną kartę europejskiego prawa. Jeszcze jeden pocałunek śmierci. Eutanazję dla belgijskich dzieci z paskudnie cuchnącym hasłem fałszywej miłości na ustach. Następne walnięcie pałką w plecy na drodze, którą pędzą ludy w przepaść coraz bardziej niecierpliwi naganiacze. Po uporaniu się w całej Europie z procedurą pozbywania się co bardziej problematycznych dzieci będzie już z górki. Kolej przyjdzie niemal na każdego. Pretekstów nie zabraknie.

Tym mocniej trzeba nam się teraz trzymać własnych przykazań. Nazywać je i głośno powtarzać. Przepowiadać je sobie w duchu. Jedynie taka twierdza ocali potomnych Boguchwała.

Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości