Co rusz słyszymy o wzroście liczby dzieci uczęszczających do przedszkoli. Ministerstwo Edukacji Narodowej i premier Donald Tusk bombardują nas informacjami, że od 2007 r. do dzisiaj liczba dzieci w wieku od trzech do pięciu lat objętych wychowaniem przedszkolnym wzrosła z 44,6 do 74,1 proc.
Zapłacili rodzice ?i samorządowcy
Jak podał nam resort edukacji, w roku szkolnym 2006/2007 uczęszczało do przedszkoli 866 tys. dzieci w wieku od trzech do sześciu lat. W tym roku jest ich już 1,3 mln. Dziwne jednak, że rząd ma tyle śmiałości, by się tymi danymi chwalić. Bo w rozwoju edukacji przedszkolnej raczej przeszkadza, niż pomaga.
Zacznijmy od tego, że rząd do przedszkoli do września ubiegłego roku nie dokładał z budżetu ani złotówki. Było to wyłącznie zadanie własne gmin, które finansują je z własnych środków. Władze centralne umywały ręce, nie dbając o to, jak samorządowcy radzą sobie z prowadzeniem tych placówek.
Dopiero od niespełna dziesięciu miesięcy kasa państwa dopłaca samorządom do tych zadań, ale jest to efekt tego, że przedszkola publiczne, podległe gminom, nie mogą pobierać od rodziców więcej niż 1 zł za pobyt dziecka ponad pięć godzin dziennie. Rekompensuje im się zatem głównie to, że wcześniej pobierały od rodziców ok. 2,5 zł.
Idźmy dalej. Z danych resortu edukacji wynika, że wzrost liczby miejsc w przedszkolach w znaczniej mierze jest zasługą rodziców. Z 434 tys. miejsc, które powstały od 2007 r., 160 tys. przybyło w placówkach niepublicznych. To niemal 40 proc.