Dzisiejsza konferencja prasowa prezydenta Rosji Władimira Putina była niemal jak podróż w czasie - to nie było spotkanie dziennikarzy z prezydentem, lecz hołd złożony przez poddanym carowi.
Dziennikarz największej rosyjskiej gazety pytał Putina, czy jest optymistą, bo od nastroju prezydenta zależy nastrój narodu. Tak powiedział, to cytat. Wśród pytających dziennikarzy znalazł się sekretarz prasowy prezydenta Czeczenii, niepodzielnego księcia, który każdego dnia w mediach społecznościowych wyznaje miłość carowi. Sekretarz prasowy zadał długie pytanie, w którym chwalił prezydenta za stanowczość w walce z terrorystami i podkreślał, że prezydent Czeczenii nigdy nie złamie rosyjskiego prawa (czytaj: będzie zawsze wierny Kremlowi).
Trudne pytania padły, ale nie ze strony rosyjskich dziennikarzy, bo niezależne od władzy dziennikarstwo w Rosji istnieje już tylko w niszowych gazetkach i na obrzeżach internetu. Trudne pytania zadali zachodni dziennikarze, w tym jeden z Ukrainy - bo konferencja prasowa była pokazem otwartości prezydenta Putina na krytykę.
Putin na żadne z trudnych pytań nie odpowiedział, choć kilkanaście minut poświęcił analizie geniuszu Lermontowa. Opowiadał chętnie o gospodarce, ale jego przekaz był prosty - za problemy Rosji odpowiada wredny Zachód, który narzuca nam sankcje, ale się nie złamiemy, bo niepodległość jest najważniejsza, a kryzysu i tak przecież nie ma.
Putin nie wytrzymałby półgodzinnej konferencji prasowej z zagranicznymi dziennikarzami, tu mówił przez trzy godziny i 20 minut. Mnie najbardziej podobał się fragment o tym, że Słowianie - tu prezydent wymienił nas i Bułgarów - bardzo chętnie połączyliby się w związek z Rosją na wzór UE.