Od kilku lat Fundacja Paradis Judaeorum zabiega o rozpoczęcie procesu beatyfikacji rotmistrza Witolda Pileckiego. Listy w tej sprawie członkowie fundacji wysyłają do kolejnych papieży oraz polskich biskupów. Za każdym razem dostają odpowiedź, że decyzję o rozpoczęciu procesu może podjąć jedynie ordynariusz diecezji, na której terenie nastąpiła śmierć danej osoby. W przypadku rotmistrza Pileckiego – kard. Kazimierz Nycz, metropolita warszawski. Ten jednak dwukrotnie odmówił.
Przedstawiciele fundacji nie kryją oburzenia. W internecie zamieszczają w tej sprawie listy protestacyjne. Argumentują, że warszawski kardynał odmawia wszczęcia procesu bez zapoznania się z przedłożoną mu dokumentacją. Wygląda to tak, jakby kardynał objął Pileckiego jakąś cenzurą.
Zostawmy jednak na boku żale i spróbujmy się zastanowić, czy Pilecki miałby jakiekolwiek szanse na to, by zostać najpierw Sługą Bożym, a potem błogosławionym.
Paradis Judaeorum w pismach do hierarchów zwraca uwagę przede wszystkim na gest Pileckiego, który dobrowolnie dał się zamknąć w Auschwitz, by opisać później sytuację w obozie. Dowodem świętości rotmistrza miałaby być również jego bohaterska śmierć z rąk komunistów, a także polecenie, jakie wydał na ostatnim widzeniu żonie, by czytała dzieciom książkę Tomasza a Kempis „O naśladowaniu Chrystusa".
Udowodnienie świętości Pileckiego na podstawie tych przesłanek byłoby jednak trudne, jeśli nie niemożliwe. Można zgodzić się z tym, że postawa rotmistrza ocierała się o heroizm, a jego śmierć nosi znamiona męczeństwa. Nie ma jednak podstaw do twierdzenia, że była to śmierć za wiarę. Rotmistrza nie zabito strzałem w głowę dlatego, że był wyznawcą Chrystusa, ale dlatego, że w opinii komunistów prowadził wrogą działalność przeciwko władzom PRL.
Można byłoby podjąć próbę doprowadzenia do beatyfikacji Pileckiego jako wyznawcy. Świętości w takim przypadku dowodzi się poprzez stwierdzenie praktyki cnót teologicznych i kardynalnych praktykowanych w stopniu heroicznym z miłości do Boga i człowieka.
Ale zarówno w pierwszym, jak i drugim przypadku za kandydatem na ołtarze musi iść tzw. sława świętości. Wokół jego osoby musi się roztaczać jakiś spontaniczny, niewywoływany sztucznie, stały i rozpowszechniony kult. Tymczasem kult religijny rotmistrza jest sztuczny – próbuje się go budować na portalach społecznościowych czy zamawianiem mszy w jego intencji. Polacy widzą w nim przede wszystkim wielkiego patriotę, bohatera, który poświęcał się dla ojczyzny. Dla wielu jest wzorem do naśladowania. I bardzo dobrze, bo to znaczy, że w ich opinii prowadził życie święte. Ale nie każda świętość musi być orzeczona przez Kościół. Najważniejsze, że wie o niej Bóg.