Ostatnio wiceszef PKW mówił w TVP, że od tego, czy poznamy wyniki wyborów prezydenckich w powyborczy poniedziałek czy we wtorek, „Polska się nie zawali". Potem przewodniczący Komisji przyznał, że głosy będą w maju liczone ręcznie, nie ma też pewności, czy system informatyczny będzie działać jesienią, podczas wyborów do Sejmu.

Przy okazji szef PKW po raz kolejny postraszył aplikacją Źródło, która ma odpowiadać według Komisji za wszystkie grzechy. To ciąg dalszy historii, która miała swoją kulminację na początku kwietnia, kiedy Komisja Wyborcza ostrzegała, że nie odpowiada za prawidłowy przebieg wyborów, gdyż listy wyborców będą tworzone przez gminy za pomocą nowych systemów informatycznych. Te wypowiedzi trafiły na podatny grunt: w internecie zaraz pojawiły się sugestie, że nowe dowody osobiste, na których nie ma adresu zameldowania, wprowadzono tylko po to, by umożliwić sfałszowanie wyborów.

Widać, że PKW, pomne kompromitacji w wyborach samorządowych, postanowiło dmuchać na zimne. Przy okazji usiłuje zwalić winę na inną instytucję państwową. Tymczasem od 1 marca, gdy wdrożono nowy system, w Polsce przeprowadzono kilkadziesiąt wyborów uzupełniających. Jakoś nie słychać było narzekań, że z list masowo wyparowali wyborcy. Z Systemu Rejestrów Państwowych korzystają m.in. ZUS, NFZ, ABW, Policja i Straż Graniczna. Jak dotąd nie było sygnałów o tym, że przestano Polakom wypłacać emerytury czy nie przyjmowano ich w szpitalach.

Wdrożenie nowego systemu było częścią wielkiej operacji logistycznej. Polskie państwo stworzyło nowoczesny system niezależny od wielkich koncernów, napisany przez polskich informatyków. Przy okazji można było w końcu wyłączyć stworzony w latach 80. system Jantar obsługujący bazę PESEL, która w czasach PRL ułatwiała inwigilację obywateli. Rezygnacja z Jantara była symbolicznym zerwaniem z poprzednią epoką.

Słuchając przedstawicieli PKW, można czasem odnieść wrażenie, że członkom komisji wciąż się wydaje, że żyją w tej poprzedniej epoce.