A do tego nawet jeśli ktoś nie zgadza się z „medialną kanonizacją" zmarłego, to akurat tuż po śmierci spokojnie może się wstrzymać od komentarzy, zgodnie ze starą zasadą, że o zmarłych mówimy dobrze, albo wcale.

Te oczywiste zdawać by się mogło stwierdzenia nie obowiązują już niestety w wielu miejscach w Polsce. Gdy umiera ktoś z obcego plemienia, to drugie aż posapuje z satysfakcji i wydaje z siebie rytualne potępienia. Nie brak też takich, którzy wyrażają nadzieję, że ze zmarłym policzy się już sam Pan Bóg. I choć wszystko to już przerobiłem, to jakoś trudno mi się z tym pogodzić, gdy po raz kolejny widzę to przy okazji śmierci Władysława Bartoszewskiego. Nie, nie dlatego, bym był zdania, że nie popełnił on błędów, i bym uważał, że jedyną odpowiednią postawą wobec jego słów jest pełna zadumy refleksja. Nie zgadzałem i nie zgadzam się z ogromną częścią wypowiedzi śp. Władysława Bartoszewskiego. Tyle, że w momencie śmierci to nie ma znaczenia.

Po tamtej stronie nie ma już przecież podziałów partyjnych, nie ma PO i PiS, i nie wedle polskiego podziału będziemy tam sądzeni. Tam jest Sąd z całego życia, z miłości i nienawiści, ze słów i czynów, ale jest też Miłosierny Pan. Każdy, kto tam staje, potrzebuje modlitwy, a nie osądu. My też tam kiedyś staniemy i też będziemy jej potrzebowali. Warto o tym pamiętać, gdy teraz zamiast modlitwy schodzą z naszych ust słowa zupełnie inne. A do tego, trudno w tym momencie uciec od słów Ewangelii, która mówi, że jaką miarą odmierzamy, taką będzie nam odmierzone. Dlatego zamiast oceniać, osądzać, wypominać warto chwycić za różaniec i zwyczajnie się pomodlić. I mieć nadzieję, że gdy my odejdziemy za nas także będą się modlić, a nie tylko oceniać. Ostatecznie bowiem nawet jeśli głosujemy właściwie, wybieramy jak trzeba i nie popełniamy błędów politycznych, to i tak liczyć możemy tylko na Boże Miłosierdzie. Na nic więcej.