Chęć dotrzymania składanych wyborcom obietnic to oczywiście postawa godna pochwały. Jednak nie mniejszą zaletą jest w polityce umiejętność słuchania racjonalnych argumentów. A tych – krytycznych wobec ustawy o in vitro – jest coraz więcej i nadchodzą one także z obozu władzy. Braku entuzjazmu do nowych przepisów nie ukrywają politycy koalicyjnego PSL. Wiadomo, że wiele zastrzeżeń do projektu zgłaszał szef Kancelarii Premiera Jacek Cichocki. Tajemnicą poliszynela jest też fakt, że wiceszef KPRM Michał Deskur postanowił odejść z rządu właśnie dlatego, że nie akceptował nadzwyczaj liberalnego kształtu nowego prawa – nazwanego ustawą o leczeniu niepłodności, choć procedura in vitro z leczeniem nie ma nic wspólnego.

Na projekcie suchej nitki nie zostawia też kojarzony obecnie z PO Roman Giertych. Były wicepremier napisał list otwarty do parlamentarzystów Platformy, apelując o uwzględnienie części poprawek zgłoszonych podczas sejmowych prac przez konserwatywnych posłów. Zdaniem Giertycha ustawa w obecnym kształcie w ogóle nie chroni ludzkich zarodków i jest głęboko niehumanitarna.

W podobnym duchu krytykują rządową ustawę eksperci Biura Analiz Sejmowych. Czytamy w ich analizach m.in., że ustawa budzi poważne kontrowersje, przedmiotowo traktuje istotę ludzką, umożliwia obchodzenie procedur przysposobienia czy adopcji dziecka. Eksperci BAS piszą też, że w świetle nowych przepisów ochrona ludzkiego życia – gwarantowana w konstytucji – staje się iluzoryczna. Suchej nitki na projekcie nie zostawia też były prezes Trybunału Konstytucyjnego prof. Andrzej Zoll. A prawnicy z Ordo Iuris zwracają uwagę, że ustawa – nowelizując prawo rodzinne – tylnymi drzwiami umożliwia adopcję dzieci przez pary homoseksualne. Zastrzeżenia są na tyle poważne i płyną z tylu stron, że trudno już argumentować, iż rządowy projekt krytykują tylko katoliccy radykałowie.

Prawo regulujące kwestie in vitro trzeba pilnie przyjąć, bo nie ma dziś w Polsce przepisów, które chroniłyby wytwarzane ludzkie zarodki. Jednak to nazbyt słaba wymówka, aby forsować ustawę zawierającą tak wiele, i to tak poważnych, uchybień.

Ta sprawa dotyczy nie tylko moralności, ale też polityki. Złe prawo budzi uzasadniony sprzeciw osób, które w swym sumieniu uważają proponowane przez rząd rozwiązania za niegodziwe, ale przy okazji także psuje państwo. Czy w imię wyborczych interesów Platformy naprawdę warto płacić tak wysoką cenę?