Sondażowe wyniki Polskiego Stronnictwa Ludowego od tygodni nie dają pewności, czy po 25 października partia znajdzie się w Sejmie.
Ale mimo nie najlepszych notowań liderzy ludowców nie tracą rezonu. Janusz Piechociński sondaże nazywa śmiesznymi i zapowiada, że widzi się na czele przyszłego rządu, który miałaby tworzyć egzotyczna koalicja PO–PSL–PiS. Problem w tym, że z wielu wyborczych symulacji wynika, iż Piechociński, nawet w przypadku przekroczenia progu przez PSL, może się do Sejmu nie dostać. A sytuacja, w której premier nie byłby jednocześnie posłem, w III RP nastąpiła tylko raz – gdy na czele technicznego rządu stanął Marek Belka.
Niezłe nastroje liderów nie są w stanie przykryć prawdziwego obrazu kampanii PSL. A ta jest w wyraźnym kryzysie.
Sobota, 12 września. To wtedy PSL zorganizował ostatnie duże wydarzenie podczas kampanii. Halę Wysokich Napięć Instytutu Energetyki w Warszawie wypełniło około tysiąca działaczy z całej Polski. Były zielone reflektory, konfetti i atmosfera zwycięstwa. W towarzystwie wolontariuszy błyszczał Jan Bury. Choć w tym samym czasie swoje konwencje miały też PO i PiS, ludowcom udało się przyciągnąć uwagę mediów.
– Lewica się przestraszyła i swój zjazd zorganizowała dzień później. W porównaniu z nami ich konwencja wyglądała biednie – chwalił później jeden z ważnych polityków PSL. Zachwyt utrzymywał się długo – działacze wymieniali się zdjęciami ze zjazdu i podkreślali, że mimo niewielkich nakładów finansowych udało się osiągnąć efekt podobny do PO.