Wprowadzić ograniczenie czasowe na zadawanie pytań przez prowadzących - to pierwszy wniosek, jaki przychodzi do głowy po wtorkowej debacie. Nie ulega wątpliwości, że to właśnie trójka dziennikarzy ex aequo zajęła ostatnie miejsce. Tworzenie elaboratów z prostych pytań czy poruszanie zagadnień nie związanych z tematycznymi blokami skłaniały do szybkiej zmiany kanału.
Postawa prowadzących szybko zirytowała Pawła Kukiza - nieco wyblakłą ostatnio gwiazdę wyborów prezydenckich. Muzyk ostro wytykał dziennikarzom, że pytają o kwestie dla Polaków nieistotne i wdawał się z nimi w przepychanki słowne. Mówił prostym językiem i populistycznymi, chwytliwymi tezami. Widać było, że w blasku fleszy Kukiz odzyskał formę sprzed kilku miesięcy. Ten powrót do aktywnej antysystemowości i krytyka - jak sam je nazywa - "partiokracji" i "banksterki" może mu, podobnie jak kilka miesięcy temu, zjednać kilka procent wyborców.
Kukizowi wtórować próbował Janusz Korwin-Mikke, któremu przyznać należy tytuł "Pierwszego śmieszka debaty". Lider partii Korwin często wcinał się w wypowiedzi konkurentów, dogadywał, czasem klaskał. Był wyrazisty, przebojowy i emocjonalny, ale przy tym spójny w przekazie. To właśnie Korwin-Mikke przedstawił najbardziej spójną, choć dla wielu kontrowersyjną wizję państwa. Udało mu się także uniknąć skandalizujących wypowiedzi, co może wpłynąć na wzrost poparcia ponad próg wyborczy.
Po wtorkowej debacie w świadomości wyborców narodził się także Adrian Zandberg. Luźno ubrany, swobodny i szczery przedstawiciel partii Razem zyskiwał świeżością i spontanicznością swoich odpowiedzi. Bez specjalnych gadżetów czy wyuczonych formułek mówił to, co myśli. Wykorzystał efekt zaskoczenia i na wielu komentatorach zrobił najlepsze wrażenie. Pokazał też, że choć pozbawiona politycznego doświadczenia, partia Razem może być w przyszłości realnym zagrożeniem dla Zjednoczonej Lewicy. A na tym, Razem zależało chyba najbardziej.
Telewizyjne starcie wszystkich liderów miało pokazać wyższość Barbary Nowackiej nad pozostałymi konkurentami. Żadnego nokautu jednak nie było. Nowacka wypadła poprawnie, trafiając ze swoim przekazem do lewicowego elektoratu. Emanowała spokojem, który jednak momentami bywał usypiający. Wydaje się, że największym błędem sztabowców Zjednoczonej Lewicy było zbytnie podnoszenie oczekiwań, którym Nowacka nie była w stanie sprostać. Wciąż brakuje jej charyzmy, choć kilka przytyków do PO i PiS okazało się trafione. Tym występem Nowacka nie powinna ani wiele zyskać, ani wiele stracić.