Max Weber, w klasycznej już definicji polityki, określał ją jako „dążenie do udziału we władzy lub do wywierania wpływu na podział władzy”. Z tym PiS miał przez lata problem, bo choć dążenia do władzy nie można mu było odmówić, to jednak ów uciekający króliczek zawsze był o krok przed partią Jarosława Kaczyńskiego. Do czasu – dwie kampanie z 2015 roku były przeprowadzone wzorowo: PiS wykazał się znakomitym słuchem społecznym, bezlitośnie punktował zadowolone z siebie elity i – choćby poprzez obietnicę 500 plus - zaoferował upodmiotowienie tych, którzy dotychczas czuli się tylko przedmiotem rządów. Rezultatem było znokautowanie opozycji.
Zdobyta władza rodzi jednak pytania o to, co z tym szczęściem zrobić. Przed dwudziestu laty zwycięski AWS postanowił wykorzystać władzę do bezkrwawej rewolucji – i rzucił na barki Polaków cztery wielkie reformy. Efekt? Dziś wiele osób miałoby pewnie problem z rozwinięciem skrótu tej formacji. Władzę zdobywa się trudno, traci się ją łatwo.
PiS postanowił więc skupić się na wspomnianej wcześniej definicji Webera – i, mimo przejęcia steru rządów, dalej koncentruje się na „dążeniu do udziału we władzy”. Stąd najwięcej energii rządzących pochłaniają działania mające ów udział we władzy utrwalić. Pacyfikacja Trybunału Konstytucyjnego, wojna wypowiedziana sędziom, nieustanne zagrzewanie przez Jarosława Kaczyńskiego sympatyków PiS do walki w czasie smoleńskich miesięcznic – to wszystko działania skupione na nieustannej walce o władzę.
W tym kontekście łatwo zrozumieć nieprzejednanie PiS w sprawie uchodźców. Sondaże – w tym ten, który można znaleźć w piątkowej „Rzeczpospolitej” – jednoznacznie wskazują, że zapewniająca bezpieczne rządzenie większość uchodźców w Polsce widzieć nie chce. Cóż - vox populi, vox Dei. Zwłaszcza jeśli ów populus ma prawa wyborcze.
Również niemiecko- i eurosceptyczna – przynajmniej w sferze werbalnej – postawa jest w tym kontekście zrozumiała. Okazywanie własnej podmiotowości, niezłomność w konfrontacji z silniejszym, niepokorność – są elementem naszego narodowego DNA. Polska jest wszak Winkelriedem narodów – co instynktownie odczuwają nawet ci, którzy nie wiedzą kim był ów Winkelried.