Pod koniec czerwca prezydentem Filipin został 71-letni Rodrigo Duterte. Był wcześniej burmistrzem milionowego miasta Davao na Mindanao, gdzie prowadził bezpardonową walkę z narkomanią. Kosztowało to życie ponad tysiąca osób. Po zdobyciu władzy w kraju Duterte objął programem walki z narkomanią cały kraj.
Rewizje, przeszukania, zatrzymania i ataki na osoby podejrzane są na porządku dziennym. Policja prowadzi specjalne listy narkomanów, których wizytuje regularnie bez jakichkolwiek nakazów rewizji i sprawdza, czy dotrzymują obietnicy zerwania z narkotykami. Władze wzywają narkomanów i handlarzy, aby dobrowolnie rejestrowali się na policji. Z oferty tej skorzystało już niemal 700 tys. osób. Ocenia się, że uzależnionych od narkotyków w kraju jest ok. 3,7 mln obywateli. Prezydent Duterte zapewnia, że za sześć miesięcy po „epidemii” nie pozostanie już wiele śladów.
W aresztach znalazło się 15 tys. podejrzanych. To jednak nic w porównaniu z inną oficjalną statystyką policyjną. Wynika z niej, że w czasie akcji śmierć poniosło 1,9 tys. obywateli. Liczba ta obejmuje przypadki niewyjaśnionych zabójstw podejrzanych o udział w biznesie narkotykowym. Z rąk policji zginęło ok. 1300 osób, w tym tysiąc w wyniku stawiania oporu.
Wszystko to jest przedmiotem zainteresowania agend ONZ i organizacji broniących praw człowieka. Ich zdaniem w całym kraju odbywają się egzekucje dokonywane na własną rękę przez ludność cywilną zachęconą wezwaniami i deklaracjami władz. Chociażby takimi jak samego prezydenta, który wyjaśniał publicznie, że gdyby miał syna narkomana, nie miałby nic przeciwko jego śmierci.
– Jeżeli stawiają opór i nie wyrzekną się przemocy, zabijcie ich, zabijcie ich wszystkich – krzyczał na jednym z niedawnych wieców. Takie deklaracje nie pozostają bez echa i działają już spontaniczne komanda morderców. Policja twierdzi, że nie ma z nimi nic wspólnego i nie ponosi odpowiedzialności za falę zabójstw. Mało kto w to wierzy. Przebywający w Azji prezydent Obama zamierzał porozmawiać z Duterte na temat praw człowieka, lecz do spotkania nie doszło, bo urażony prezydent Filipin nazwał prezydenta USA „sku…”.