Konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, a właściwie jej ratyfikacja przez Polskę, nie przestaje budzić emocji. Podpisana pod koniec 2012 r., od tego czasu nie może doczekać się zatwierdzenia. Wczoraj w Sejmie miało się odbyć pierwsze czytanie poselskiego projektu o ratyfikacji. Sejmowa Komisja Sprawiedliwości postanowiła jednak, że poczeka jeszcze dwa tygodnie na opinię rządu w tej sprawie. Posłowie zdecydowali, że jeśli ta nie nadejdzie, i tak zajmą się projektem. Decyzja nie wszystkim się spodobała.
– Ile razy można coś odraczać? – pytał poseł Tadeusz Iwiński i twierdził, że rząd kręci i kluczy w sprawie konwencji.
Ma ona chronić kobiety przed wszelkimi formami przemocy oraz dyskryminacji. Wynika z niej, że przemoc ma płeć. Oparta jest na idei, że istnieje związek przemocy z nierównym traktowaniem, a promowanie równości kobiet i mężczyzn i walka ze stereotypami sprawiają, że przeciwdziałanie przemocy jest skuteczniejsze.
Wszystko już mamy
Czy przepisy konwencji są nam rzeczywiście potrzebne?
– Ich wprowadzenie jest przedwczesne – uważa Michał Królikowski, wiceminister sprawiedliwości. Jego zdaniem konwencji powinna towarzyszyć deklaracja interpretacyjna, czyli zobowiązanie się do przestrzegania jej przepisów, pod warunkiem że nie są sprzeczne z prawem krajowym.