Ofiary dopalaczy na szpitalnych oddziałach ratunkowych (SOR), pacjenci z zaburzeniami świadomości czy chorzy w psychozie – zastosowania przymusu bezpośredniego wymaga codziennie nawet kilkaset osób. Często wystarczą jego łagodniejsze formy – przytrzymanie lub zastosowanie środków farmakologicznych. Czasami trzeba użyć tych drastycznych – przywiązania do łóżka czy izolacji w specjalnym pomieszczeniu z monitoringiem.
Czytaj także: Na oddziały psychiatryczne nie zawsze trafiają chorzy
Zgodnie z obowiązującą od 1 stycznia 2018 r. nowelizacją ustawy o ochronie zdrowia psychicznego z 24 listopada 2017 r. lekarz jakiejkolwiek specjalizacji może podjąć decyzję o takich formach przymusu na 16 godzin – najpierw na cztery godziny, które może dwukrotnie wydłużyć o kolejne sześć godzin. Gdyby jednak chciał przedłużyć przymus powyżej 16 godzin, ustawa wymaga od niego zgody innego lekarza ze specjalizacją z psychiatrii.
– I tu pojawia się problem, ponieważ w większości szpitali nie ma psychiatrów. To jest możliwe jedynie w szpitalach psychiatrycznych lub mających oddziały psychiatryczne. A i tam może akurat dyżurować lekarz dopiero specjalizujący się w psychiatrii, więc niespełniający wymogów ustawowych – tumaczy dr Marek Balicki, były minister zdrowia, psychiatra i szef Wolskiego Centrum Zdrowia Psychicznego. Dodaje, że przepis generuje dodatkowe wydatki. Żeby Szpital Wolski mógł działać zgodnie z prawem, zorganizowano dodatkowe dyżury psychiatrów. Wprawdzie dyżurują pod telefonem, ale muszą być w ciągłej gotowości do skonsultowania chorego.
– Takiej decyzji nie da się podjąć wstecznie. Lekarz za każdym razem musi zbadać chorego i zdecydować, czy przedłużenie przymusu jest konieczne. Zgadzamy się, że opinia drugiego lekarza jest konieczna i gwarantuje poszanowanie praw i godności pacjenta, ale uważamy, że skoro o zastosowaniu przymusu bezpośredniego zadecydował lekarz innej specjalności niż psychiatra, również niepsychiatra może skonsultować jego przedłużenie – tłumaczy Marek Balicki.