Jak wiadomo, konstytucja wielkodusznie pozostawia rodzicom prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami, zastrzegając wszelako, iż „wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania" (por. art. 48 ust. 1). Wiemy jednak, że państwo w obszarze wychowania dzieci przyznaje sobie więcej praw niż rodzicom, a przy osiąganiu wybranych celów edukacyjnych nie ma zamiaru zważać na żadne z tych konstytucyjnych ograniczeń. Czytelnik domyśla się już z pewnością, że tematem tej publikacji będzie wtłoczona – z mocy art. 4 ust. 1 ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży – do programów nauczania w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych tzw. wiedza o życiu seksualnym człowieka.
Zakładnik bezwolności
Tytuł niniejszego artykułu jest zainspirowany słowami kultowego w latach mojej młodości protest songu. Bezpośrednim impulsem do jego napisania była natomiast wiadomość o złożeniu w Sejmie obywatelskiego projektu ustawy przewidującej penalizację czynów polegających na publicznym propagowaniu lub pochwalaniu podejmowania przez małoletnich poniżej lat 15 zachowań seksualnych bądź na dostarczaniu im środków ułatwiających podejmowanie takich zachowań. Mimo że ta oddolna inicjatywa ma już ponad ćwierć miliona głosów poparcia, media nie poświęcają jej należnej uwagi. Przyczyn takiego stanu rzeczy nietrudno się domyślić; jedni milczą, by nie zaszkodzić sprawie, inni przeciwnie – aby się jej, Boże broń, nie przysłużyć. Jest widoczne przecież, że tak zakreślony przedmiot reglamentacji prawnokarnej ma na celu faktyczne zniesienie obowiązującego dziś modelu edukacji seksualnej w szkołach podstawowych i gimnazjach.
O tym, że programy nauczania w omawianym obszarze nie respektują rzeczywistego stopnia dojrzałości i rozwoju emocjonalnego dzieci, przekonuje treść przepisów wykonawczych do ustawy, zawartych w szczególności w rozporządzeniu ministra edukacji narodowej z 12 sierpnia 1999 r. w sprawie sposobu nauczania szkolnego oraz zakresu treści dotyczących wiedzy o życiu seksualnym człowieka, o zasadach świadomej odpowiedzialności rodzicielstwa, o wartości rodziny, życia w fazie prenatalnej oraz metodach i środkach świadomej prokreacji (tekst jedn. DzU z 2014 r., poz. 395).
Pielęgnowane przez tysiąclecia tabu w sprawach życia seksualnego w procesie wychowania i kształtowania młodego człowieka nie było ideologicznym wymysłem ani tym bardziej religijnym dogmatem, lecz wynikiem mądrej obserwacji, iż osiągnięcie dojrzałości psychoseksualnej jest zadaniem własnym, które może przezeń być realizowane wyłącznie indywidualnie, w warunkach intymnego kontaktu z własnym organizmem i w poczuciu wewnętrznej wolności oraz osobowej integralności. Każdy człowiek dochodzi do tego stanu własną drogą i tempem, które wyznacza zegar jego indywidualnego rozwoju fizycznego i umysłowego.
Narzucony przez państwo program edukacji seksualnej godzi wprost w tak rozumianą suwerenność osoby ludzkiej. Warto w tym miejscu uwydatnić problem przymusowego charakteru edukacji, o czym pisałem już wcześniej (por. „Kto u nas ma prawo do życia" , „Rzecz o Prawie" z 9 kwietnia). W myśl omawianego rozporządzenia wykonawczego udział ucznia w „zajęciach" ( jak je filuternie określa minister) z owego „przedmiotu" jest obowiązkowy już od V klasy szkoły podstawowej. Mimo iż „zajęcia nie podlegają ocenie i nie mają wpływu na promocję (...) ani na ukończenie szkoły" (por. § 4 ust. 3 rozporządzenia), uczeń niepełnoletni sam nie może się od nich uchylić, chyba że jego rodzice „zgłoszą dyrektorowi szkoły w formie pisemnej rezygnację z udziału ucznia w zajęciach" (por. § 4 ust. 1). Indywidualne usposobienie ucznia, jego osobisty stosunek do spraw seksualności czy też własne wybory etyczne nie mają dla prawodawcy żadnego znaczenia. Dziecko jest tu zakładnikiem woli lub częściej, niestety, bezwolności rodziców.