Edukacja prawnicza: sens praktyk i sens aplikacji

Obecny model aplikacji, łącznie z przymusową praktyką sądową, nie jest niczym innym, jak próbą zatrzymania czasu – dowodzi Michał Tomczak, adwokat, partner w kancelarii adwokackiej Tomczak i Partnerzy

Publikacja: 09.09.2008 08:01

Edukacja prawnicza: sens praktyk i sens aplikacji

Foto: Rzeczpospolita

Red

Korporacje prawnicze swoim zwyczajem zaprotestowały przeciwko projektowi organizacji aplikacji zawodowych Ministerstwa Sprawiedliwości, który obejmuje m.in. zniesienie praktyk sądowych aplikantów adwokackich i radcowskich. Podstawowy argument przedstawicieli korporacji (patrz. artykuł „Po co nam obrońcy, którzy nie widzieli sądu") jest taki, że zniesienie praktyk spowoduje, iż w charakterze pełnomocników będą występować w sądach prawnicy zupełnie pozbawieni praktyki sądowej. Indagowani przedstawiciele korporacji prawniczych zarzucają ministerialnemu projektowi urzędnicze wygodnictwo i niezrozumienie potrzeb.

Samo MS w uzasadnieniu projektu jako argument główny za zniesieniem praktyk sądowych podaje wątpliwości natury etycznej (dostęp do tajemnicy służbowej, udział w naradzie itd.).

Jestem jednym z partnerów średniej wielkości warszawskiej firmy prawniczej zajmującej się obsługą biznesu. Przez ostatnich kilkanaście lat pracowało w niej w różnej postaci kilkudziesięciu aplikantów adwokackich i radcowskich. Z punktu widzenia działalności mojej firmy sąd stanowi zanikający punkt odniesienia, choć zarazem zgadzam się z tymi, którzy upominają mnie, że ów punkt odniesienia nigdy nie zaniknie. Nie wątpię, iż abstrakcyjnie rozumiany sąd jest niezbędnym „wektorem świadomości” dla każdego prawnika obsługującego biznes, bo żeby sensownie negocjować umowy, trzeba wiedzieć, jak oceni nasze argumenty ten, kto ma władzę oceniania w imieniu państwa, czyli sąd.

Niemniej oceny sensu praktyk sądowych aplikantów ta perspektywa nie zmienia niestety prawie wcale.

Nie sposób więc twierdzić, iż praktyki sądowe są całkowicie nieracjonalne, tak jak nie sposób nie zauważyć, że lepiej wiedzieć więcej niż mniej. Bolesne pytanie polega jednak na tym, czy koszty zdobywania tej wiedzy poprzez praktyki sądowe są adekwatne do pożytków z niej wynikających. Czy nie jest przypadkiem tak, że siłą inercji, albo dla wzmocnienia roli korporacji prawniczych, realizowane jest przedsięwzięcie, którego efekt jest niewspółmierny do jego bezpośrednich i pośrednich kosztów?

Praktyki sądowe aplikantów adwokackich zorganizowane są w taki sposób, że przez pierwszych sześć miesięcy aplikant pracuje w sądach. W tym czasie ktoś (czyli ja) płaci aplikantowi jego pensję. Według standardów mojej firmy w kategoriach brutto plus wszelkie koszty oznacza to kwotę rzędu od 25 do 35 tysięcy złotych. W ten sposób finansuję – bo przecież nie robi tego korporacja adwokacka – rozwój kwalifikacji aplikanta, z których to kwalifikacji ani on, ani ja zapewne nie będziemy nigdy korzystali. Gdybym miał aplikanta uczyć sądu, wiedziałbym, jak to zrobić, i uczyłbym go sądu z pozycji doradcy, a nie z pozycji samego sądu. Finansuję też darmową pracę na rzecz Skarbu Państwa, który z drugiej strony nie traktuje mnie zbyt przyjaźnie.

W obecnych czasach prawo jest wyspecjalizowaną dziedziną wiedzy. Prawo sądowe jest w biznesie jedną z wielu, i wcale nie najważniejszą, dziedzin kompetencyjnych. W przypadku osób pracujących w firmie prawniczej po roku, półtora (a zatrudniam ludzi już na studiach) na pierwszy rzut oka widać, kto będzie w zawodzie miał do czynienia z sądem (jest ich zdecydowana mniejszość), a kto obejrzy sąd jedynie w serialu o Ally McBeal.Ten okres półrocznych praktyk naszych aplikantów adwokackich przeklinamy w firmie jako karę za niepopełnione (a może popełnione) grzechy, licząc na to – i tu się zwykle nie zawodzimy – że sądy puszczą nam aplikanta do domu, bo go dzisiaj nie potrzebują, albo że nasz aplikant zachowa się inteligentnie i zamiast uczyć się pisania protokołu rozprawy, co raczej już potrafi, przekupi sędziego i w zamian za napisanie uzasadnienia pójdzie do domu przed południem. To wszystko to zabawy na dość niskim poziomie. Praktyki zorganizowane są na miarę naszych sądów, a sądy były, są i jeszcze przez czas jakiś będą miejscem, gdzie czas jest traktowany zupełnie inną miarą niż w prywatnej firmie prawniczej. Czyli niby coś jest, ale jest tylko trochę albo wcale. Inaczej niż w firmie prawniczej, gdzie pracuje się naprawdę.

Praktyki radcowskie wyglądają jeszcze gorzej. Aplikanci radcowscy odbywają szkolenia sądowe przez jeden dzień w tygodniu przez cały okres trzyletniej aplikacji, do tego dochodzi drugi dzień w tygodniu przeznaczony na szkolenia. Aplikanci adwokaccy mają w Warszawie szkolenia po południu, zresztą nie z przyczyn racjonalnych, tylko dlatego, że potencjalni wykładowcy w ciągu dnia także muszą zarabiać pieniądze.

Korporacja radcowska natomiast korzysta częściej z sędziów lub wykładowców uczelni, prowadzi szkolenia w ciągu dnia i w ogóle ignoruje zawodową sytuację aplikantów. Pobiera pieniądze – znacznie większe niż adwokaci – i nie angażuje w szkolenie swoich członków. Wykorzystuje swój monopol na dawanie glejtu z zupełną premedytacją.

Z punktu widzenia zawodowej kariery aplikantów radcowskich efekt tego systemu jest taki, że ja ich po prostu nie chcę zatrudniać. Obawiam się, że nie tylko ja. Pokażcie mi zresztą takiego pracodawcę szaleńca, który pogodzi się z tym, że jego pracownik w najlepszym okresie zawodowego rozwoju przychodzi do pracy przez trzy dni w tygodniu. Alternatywą jest to, że aplikant, spełniając wymagania pracodawcy, oszukuje korporację (która w ten sposób dostaje pieniądze za darmo), czyli na zajęcia nie chodzi i stara się przetrwać ten okres w ten czy w inny sposób. Fikcja goni fikcję i fikcją pogania.

Co więcej, akurat wśród aplikantów radcowskich większość stanowią ci, którzy sądu nigdy – po zakończeniu praktyk – oglądać nie będą, a togę wyjmują raz na rok w celu spryskania jej dezodorantem antymolowym o nazwie Expel.

Ofiarami systemu są przede wszystkimi sami aplikanci. Uczestniczą przymusowo w praktykach sądowych, bez względu na to, że dla znacznej części z nich jest to czysta strata czasu.

Ale nawet ci, którzy będą prawnikami sądowymi, nie uzyskają istotnych podstaw tej kompetencji dzięki praktykom sądowym organizowanym w obecnej postaci.

Korporacje muszą mieć pomysł i program, jak nauczyć prawa sądowego tych, którzy go będą potrzebować

Całe to przymuszanie do określonego typu edukacji, bez uwzględnienia jej skutków dla sytuacji życiowo-zawodowej aplikantów, stanowi oczywiste rezyduum owej paternalistycznej wizji korporacji prawniczych, które narzucają dojrzałym w końcu ludziom dla siebie tylko wygodne zasady funkcjonowania. Dzieje się tak oczywiście dlatego, że korzystają one z monopolu na glejt, bez którego młody prawnik będzie nikim. Racjonalność, nawet czysto komercyjna, nikogo tu nie obchodzi ani nie wzrusza.

Praktyka zawodowa jest jedną z tych rzeczy, którymi powinny się zająć właśnie korporacje prawnicze. Ale nie za pośrednictwem sądów, czyli cudzymi rękami według standardów innych instytucji, tylko we własnym zakresie. Bo to korporacje prawnicze są w stanie określić, jakiego rodzaju praktyka prawnicza jest potrzebna aplikantom – i to nie aplikantom w ogóle, ale poszczególnym aplikantom, w konkretnych warunkach danej miejscowości i zgodnie z określonymi przez tychże aplikantów i ich pracodawców preferencjami zawodowymi.

Wyobraźmy sobie prawnika zajmującego się prawem farmaceutycznym czy ochroną danych, pracującego w firmie Clifford Chance. Po co jemu sąd?Korporacje muszą mieć pomysł i program, jak nauczyć prawa sądowego tych, którzy go będą potrzebować. W obecnym systemie obowiązującym w ramach korporacji adwokackiej, który całkowicie odrywa patronat od zatrudnienia, jest to zadanie praktycznie niewykonalne. Ale i tak praktyka w sądzie, doświadczenie protokolanta czy nawet parę napisanych uzasadnień wyroków z perspektywy wymagań stawianych adwokatom sądowym jest doświadczeniem pozbawionym istotnego znaczenia dla tego rodzaju kariery.

Aplikantów trzeba w ogólności upodmiotowić. Są oni w tej chwili w aberracyjnej sytuacji zawodowej. Z jednej strony w wielu firmach odgrywają poważną rolę, prowadzą transakcje, zarabiają mnóstwo pieniędzy. Z drugiej strony chodzą do szkółki, gdzie mają obowiązek spuszczać uszy po sobie, zdawać egzaminy i przepraszać, że żyją. Taka schizofrenia nikomu nigdy na zdrowie nie wychodzi.

Obecny model aplikacji, łącznie z przymusową praktyką sądową, nie jest niczym innym, jak próbą zatrzymania czasu. Innymi słowy mówiąc, próbą zahamowania postępu w sposobie edukacji prawniczej, w emancypacji zawodowej i rozwoju.

Korporacje prawnicze swoim zwyczajem zaprotestowały przeciwko projektowi organizacji aplikacji zawodowych Ministerstwa Sprawiedliwości, który obejmuje m.in. zniesienie praktyk sądowych aplikantów adwokackich i radcowskich. Podstawowy argument przedstawicieli korporacji (patrz. artykuł „Po co nam obrońcy, którzy nie widzieli sądu") jest taki, że zniesienie praktyk spowoduje, iż w charakterze pełnomocników będą występować w sądach prawnicy zupełnie pozbawieni praktyki sądowej. Indagowani przedstawiciele korporacji prawniczych zarzucają ministerialnemu projektowi urzędnicze wygodnictwo i niezrozumienie potrzeb.

Pozostało 94% artykułu
W sądzie i w urzędzie
Czterolatek miał zapłacić zaległy czynsz. Sąd nie doczytał, w jakim jest wieku
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Spadki i darowizny
Podział spadku po rodzicach. Kto ma prawo do majątku po zmarłych?
W sądzie i w urzędzie
Już za trzy tygodnie list polecony z urzędu przyjdzie on-line
Zdrowie
Ważne zmiany w zasadach wystawiania recept. Pacjenci mają powody do radości
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Sądy i trybunały
Bogdan Święczkowski nowym prezesem TK. "Ewidentna wada formalna"