Średnia liczba nadgodzin w przeliczeniu na pracownika wzrosła w 2011 r. wobec 2010 r. o 5 proc., do 42, podaje firma doradcza Hay Group. Najwięcej rejestrowanych nadgodzin (86), podobnie jak w poprzednich latach, było w produkcji, gdzie jednak ich liczba nieco spadła – także dlatego, że firmy częściej sięgały po pracę tymczasową, która jest drugim w kolejności sposobem na wzrost zleceń.
– Gdy rosną zamówienia, przedsiębiorstwa najpierw zwiększają wydajność pracy przez nadgodziny, a gdy tendencja do wzrostu utrzymuje się dłużej, wykorzystują pracę tymczasową i najtańsze formy zatrudnienia, np. na umowę-zlecenie – mówi prof. Maria Drozdowicz-Bieć, ekonomistka z SGH.
Widać to było w ub.r., gdy – jak ocenia Hay Group – na pracowników tymczasowych przypadało już 12 proc. łącznego czasu pracy (wobec 8 proc. w 2010 r.). Zdaniem Mirosławy Kowalczuk, dyrektora w Hay Group, firmy pamiętają doświadczenia z globalnego kryzysu 2008/2009, gdy część musiała zwalniać niedawno przyjętych ludzi. Teraz więc wstrzymują się z zatrudnianiem nowych.
Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, główna ekonomistka PKPP Lewiatan, twierdzi, że firmy, nawet te silne, poprzez nadgodziny i pracę tymczasową próbują sobie radzić ze skutkami słabnącej gospodarki i niepewnością. – Z naszych badań wynika, że ogromna część przedsiębiorców reaguje na informacje mediów, które komunikują nadejście drugiej fali kryzysu. Firmy wykorzystują więc wszystkie sposoby, by ograniczyć ryzyko, unikając m.in. zwiększania zatrudnienia – wyjaśnia.
Według niej symptomatycznym przykładem były czerwcowe mistrzostwa Euro 2012, które przyniosły minimalny wzrost zatrudnienia (o 0,1 pkt proc.), podczas gdy płace w czerwcu wzrosły o ponad 4 proc., głównie dzięki dodatkowym pieniądzom za nadgodziny m.in. w hotelach, gastronomii czy transporcie.