Szefowie wielkich firm zarabiają miliony. Ale rzadko są w stanie je wydać jeszcze w pełni kariery.
Christophe de Margerie, zmarły tragicznie prezes Totala, miał odlecieć z Moskwy wcześniej. Zatrzymał go premier Rosji Dimitrij Miedwiediew, zapraszając na dodatkowe rozmowy w swej podmoskiewskiej daczy.
Ale de Margerie musiał tego wieczoru wylecieć z Moskwy. O 8.30 w Paryżu miał zaplanowane posiedzenie zarządu i kolejne spotkania. Gdyby przyleciał do Francji we wtorek przed południem, zawaliłby mu się cały plan dnia. Na to żaden z wielkich prezesów nie chce i nie może sobie pozwolić.
Szefowie wielkich firm zarabiają miliony dolarów i bardzo rzadko się zdarza, by jeszcze w pełni kariery zawodowej byli je w stanie wydać. Przelatują korporacyjnymi odrzutowcami 500 tys. i więcej kilometrów rocznie. A godziny ich odlotu dopasowywane są do rozkładu dnia i wciskane między loty rejsowe. Oszczędniejsi wybierają pierwszą klasę na regularnych rejsach.
Były prezes Lufthansy Christoph Franz kiedy został szefem Roche Holding, stwierdził, że nie będzie już „z urzędu" latać rejsowymi samolotami. Korporacyjne zasady nakazywały mu wtedy, by zamiast wygodnie usiąść, rozmawiał z pasażerami, nawet pomagał stewardesom w roznoszeniu posiłków.