Rynek prywatnych usług medycznych padł – zdaje się – ofiarą własnego sukcesu. Produkt reklamowany jeszcze kilka lat temu jako wyjątkowa szansa na uwolnienie się od zmory kolejek i odległych terminów w państwowej służbie zdrowia dziś nie ma już w sobie nic z niedawnej elitarności. Rozszerzone pakiety medyczne są obecnie relatywnie tanie, więc firmy masowo wyposażają w nie swoich pracowników (podobny błąd popełniły wcześniej banki, próbując, w pogoni za zyskiem, sprowadzić pod strzechy wyrafinowane usługi private banking).
W efekcie złote czy platynowe karty medyczne dają co prawda dostęp do bogatego pakietu usług (konsultacji profesorskich, nieograniczonych wizyt domowych, bezpłatnej rehabilitacji, zwrotu kosztów leków itp.), ale nie są już przepustką do świata bez kolejek. VIP i tak zazwyczaj musi cierpliwie, niczym zwykły śmiertelnik, odstać swoje, by rejestratorka skierowała go do odpowiedniego gabinetu.
Posiadaczy nawet najdroższych pakietów nie ominą też problemy z dostaniem się do najlepszych specjalistów. Owszem, na pewno znajdzie się „jakiś” ginekolog czy endokrynolog, który przyjmie nas niemal natychmiast, ale próba wybrania konkretnego, cenionego lekarza (w przypadku ginekologów – np. pracujących w modnych szpitalach położniczych) zazwyczaj kończy się tak samo: pierwszy wolny termin za dwa–trzy miesiące. Dla przyszłej mamy, która musi być w regularnym kontakcie z lekarzem, to nie do zaakceptowania.
Inna sprawa, że najlepsi specjaliści rzadko wiążą się z „sieciówkami”. Swój cenny czas wolą wykorzystać efektywniej – przyjmując we własnych gabinetach i inkasując stawki porównywalne (jeśli nie wyższe) do sieciowego lecznictwa. Wygląda więc na to, że po początkowej euforii powoli wracamy do korzeni, czyli czasów, w których za prywatną wizytę u sprawdzonego lekarza i tak musieliśmy płacić z własnej kieszeni.
– Standardowe pakiety medyczne to produkt dla zdrowych ludzi – mówi bez ogródek menedżerka firmy transportowej. Jej córka przyszła na świat o trzy miesiące za wcześnie. Zapobiegliwa mama pod koniec długiej hospitalizacji kruszyny, z własnej kieszeni, wykupiła jej rozszerzony pakiet medyczny, z bezpłatną rehabilitacją włącznie. Dzielna mała jest od kilku miesięcy w domu, ale jej karta abonamentowa leży i się kurzy. Nie była użyta ani razu. W wykazie konsultacji dostępnych w typowych pakietach ze świecą bowiem szukać rzadkich specjalności (audiolog dziecięcy, surdopedagog, gastroenterolog). Rehabilitacji wcześniaków podejmują się nieliczni, doświadczeni terapeuci. Efekt? Typowo wcześniacze (czy szerzej – pediatryczne) prywatne kliniki są oblegane i nie muszą kusić swoich pacjentów żadnymi pakietami i abonamentami.