W lipcu przeciętne wynagrodzenie brutto wynosiło 3,7 tys. zł, co oznacza wzrost o 2,4 proc. w ujęciu rocznym. Analitycy spodziewali się 4 proc. wzrostu płac w tym okresie w porównaniu z ubiegłym rokiem. - Zgodnie z przewidywaniami w lipcu wyhamowało nominalne tempo wzrostu wynagrodzeń, które miesiąc wcześniej przyspieszyło m.in. w związku z odbywającymi się w Polsce mistrzostwami Europy w piłce nożnej. Jednak skala wyhamowania okazała się znacznie większa od prognoz. Po uwzględnieniu inflacji płace w lipcu spadły aż o 1,5 proc. rok do roku, najwięcej od stycznia 2010 r. - wyjaśnia Monika Kurtek, główna ekonomistka Banku Pocztowego.
- Spadek dynamiki wynagrodzeń w części może wyjaśnić wypłata premii w górnictwie w czerwcu, a nie w lipcu, jak to z reguły ma miejsce - zaznacza Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, główna ekonomistka PKPP Lewiatan. Jej zdaniem przyczyn słabszego wzrostu wynagrodzeń należy szukać także w obawach firm ich pogarszającej się sytuacji finansowej. - Zmniejsza się płynność finansowa przedsiębiorstw, coraz silniejsza jest także konieczność sięgania po kapitał zgromadzony przez firmy na kontach bankowych. Od grudnia 2011 r. do lipca 2012 r. przedsiębiorstwa zmniejszyły wartość depozytów w bankach o prawie 24 mld zł, czyli o prawie 12 proc. - tłumaczy główna ekonomistka PKPP Lewiatan. Podkreśla jednocześnie, że efektem słabego wzrostu wynagrodzeń i braku wzrostu zatrudnienia oraz ciągle wysokiej inflacji, jest realne zmniejszenie się w lipcu 2012 r. funduszu płac w stosunku do lipca 2011 r. o prawie 0,5 mld zł. - Nie może to pozostać bez wpływu na konsumpcję będącą głównym czynnikiem wzrostu PKB - uważa Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek. Podobnego zdania jest Monika Kurtek. - Zła sytuacja na rynku pracy, przekładająca się coraz wyraźniej na portfele gospodarstw domowych, powodować będzie dalsze ograniczanie przez nie wydatków.
GUS podał także, że zgodnie z przewidywaniami w lipcu w przedsiębiorstwach było zatrudnionych 5,5 mln osób, czyli tyle samo, co przed rokiem i w czerwcu bieżącego roku. Brak wzrostu zatrudnienia w lipcu i spadek realnego przeciętnego wynagrodzenia oznacza, że rynek pracy wchodzi w słabszą fazę, a dalsze prognozy nie są najlepsze. - Trudno oczekiwać wzrostu zatrudnienia w całym 2012 r. wyższego niż 0,2-0,3 proc. rok do roku. Wpływ na tę sytuację ma oczywiście pogarszanie się koniunktury w polskiej gospodarce, będące wynikiem słabnięcia gospodarki światowej - wyjaśnia gówna ekonomistka PKPP Lewiatan.
- Od wielu już miesięcy firmy ograniczają liczbę etatów w związku z pogarszającą się koniunkturą. Biorąc pod uwagę przewidywane dalsze hamowanie gospodarki, w kolejnych miesiącach sytuacja w tym zakresie nie ulegnie zmianie na lepsze - mówi Monika Kurtek. Jak zaznacza, wprawdzie nieznacznie poprawić statystykę zatrudnienia może uruchomienie środków z Funduszy Pracy na walkę z bezrobociem, ale do trwałej poprawy konieczne będzie ożywienie gospodarcze. - Przedsiębiorcy, jeżeli mają potrzebę zwiększenia liczby pracujących, ograniczają ryzyko poprzez wykorzystywanie elastycznych form zatrudnienia: praca tymczasowa, umowy cywilno-prawne. Nie są bowiem w stanie przewidzieć, czy uda im się utrzymać zamówienia, które realizują. Wyraźnie widać to było w czerwcu, gdy wzrost zapotrzebowania na pracowników związany z Euro 2012 nie przełożył się na wzrost zatrudnienia - argumentuje Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek.