„Szanowni odwiedzający! Z przyczyn od nas niezależnych – w związku z zablokowaniem pracy jednego z serwisów – sprzedaż biletów w internecie zostaje chwilowo wstrzymana” – poinformowało w środę słynne muzeum moskiewskiego Kremla.
Tak, jak i kilkaset innych, Bogu ducha winnych przedsiębiorstw oraz organizacji padło ono ofiarą zaciekłej walki rosyjskich władz z internetowym komunikatorem Telegram. Próbując zablokować go na terenie Rosji, przy okazji odcięto od internetu wielu innych. Rosyjska instytucja Roskomnadzor (odpowiedzialna za kontrolę mediów i internetu, która ściga Telegram) w zapale walki zablokowała nawet swoją własną stronę internetową.
Nie wydajemy
– Liczymy, że nie poniosą żadnych strat ci, którzy z tą sytuacją nie mają nic wspólnego – powiedział rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow. On sam miał konto w Telegramie. Kiedy zaczęto blokowanie, urzędnik otworzył swoje oficjalne konto w jednym z konkurencyjnych komunikatorów, ale cały czas używa też telegramowego. Kilku innych wysokich rangą urzędników założyło swoje konta w Telegramie, gdy tylko zaczęto go blokować. Inni cały czas korzystają z wcześniej założonych.
– Dawno czegoś takiego nie było. W walce z zakazem połączyła się część zinstytucjonalizowanej opozycji, różne grupy społeczne (niekoniecznie opozycyjnie nastawione) z częścią ludzi z aparatu władzy – powiedział „Rzeczpospolitej” moskiewski politolog Aleksandr Makarkin.
– Nikt nie chce przechodzić na inne komunikatory, dlatego że można je łatwo inwigilować. Równie dobrze można by zaprosić jakiegoś majora kontrwywiadu, by siedział na stałe u nas w domu i słuchał, o czym mówimy – tłumaczył „Rzeczpospolitej” ekonomiczny ekspert Michaił Krutichin niechęć nawet urzędników do porzucania Telegramu.