Faworytem wyborów prezydenckich jest Erdogan, ubiegający się o drugą, pięcioletnią kadencję na stanowisku prezydenta. Po zmianach w konstytucji Turcji, zaaprobowanych w 2017 roku system polityczny Republiki Turcji zmienił się z parlamentarnego na prezydencki.
Czytaj więcej:
Agitacja w każdym tureckim domu
Uprawnionych do głosowania jest niemal 60 mln obywateli Turcji. Swój głos w wyborach będą mogli oni oddawać od 7 do 16 czasu polskiego.
Po raz pierwszy od lat Erdogan ma jednak w wyborach poważnego rywala. Jest nim Muharrem Ince z Republikańskiej Partii Ludowej (CHP).
W sobotę, na wiecu kończącym kampanię wyborczą Ince zapowiadał, że zawróci Turcję z drogi do autorytaryzmu, na której - jak mówił - kraj ten znajduje się pod rządami Erdogana.
- Jeśli Erdogan wygra, wasze rozmowy telefoniczne nadal będą podsłuchiwane. Rządy strachu będą trwać - mówił do swoich zwolenników Ince nawiązując do trwającego w Turcji od 2016 roku (od nieudanej próby puczu wojskowego przeciwko Erdoganowi) stanu wyjątkowego. - Jeśli Ince wygra sądy będą niezależne - dodawał zwracając się do blisko miliona osób biorących udział w jego wiecu.
Ince zapowiedział też, że w przypadku wygranej w wyborach zniesie stan wyjątkowy w ciągu 48 godzin.
Tymczasem Erdogan w sobotę pytał swoich wyborców, czy w zbliżających się wyborach zwolennicy obecnej władzy wymierzą opozycji "ottomański policzek" (chodzi o technikę walki wręcz, która pozwala łatwo obezwładnić, a nawet zabić przeciwnika - red.).
Swojemu rywalowi Erdogan zarzucił brak umiejętności przywódczych pozwalających mu rządzić krajem.
- Jedną rzeczą jest bycie nauczycielem fizyki (Ince był nim w przeszłości, obecnie od 16 lat jest parlamentarzystą - red.), inną jest rządzić krajem - przekonywał prezydent Turcji. - Bycie prezydentem wymaga doświadczenia - dodał.
Swoim zwolennikom Erdogan zapowiedział przyspieszenie inwestycji w infrastrukturę kraju, które mają napędzić turecką gospodarkę.