Problem PiS-u polega na tym, że zwycięstwo tej partii, odniesione w wyborach, ma zbyt mały rozmiar. A to oznacza, że mimo ofensywy Mateusza Morawieckiego; mimo świeżo nabytej przed wyborami bezpartyjności Patryka Jakiego; mimo przypominania wyborcom, kto teraz w Polsce trzyma klucze do państwowego skarbca; mimo brawurowej szarży Jacka Sasina na prezydent Hannę Zdanowską – mimo wielu, naprawdę wielu starań, PiS-owi nie udało się w tych wyborach wyjść poza krąg swojego elektoratu. Dobrze pokazują to wyniki w Warszawie, gdzie Patryk Jaki dwoił się i troił, kampania Rafała Trzaskowskiego była raczej średnio udana, a koniec końców układ sił pozostał mniej więcej taki jak w poprzednich wyborach. Podobnie było w większości pozostałych wielkich miast. Również szybki rzut oka na wyborczą mapę Polski pokazuje, że tradycyjnie PiS wygrywa we wschodnich województwach, a PO w zachodnich. Wiele się musiało zdarzyć, żeby wszystko zostało (niemal) po staremu.
Tymczasem PiS – na własne życzenie – postawił się w sytuacji, w której nie może po prostu wygrywać wyborów. Partia Jarosława Kaczyńskiego musi w wyborach deklasować przeciwników, bo w innym przypadku wisi nad nią widmo utraty władzy. Dlaczego? Ponieważ zdolność koalicyjna PiS-u, która już w 2015 roku była bardzo niska, teraz jest w zasadzie równa zero. Z kim bowiem PiS mógłby współrządzić? Z Koalicją Obywatelską? No nie, przecież to w oczach polityków PiS – cytując klasyka – „komuniści i złodzieje”. Z PSL? Po kilku miesiącach atakowania ludowców wszędzie i za wszystko w czasie kampanii samorządowej, zwieńczonych refleksją Beaty Mazurek, że PSL powinien zniknąć z życia publicznego, partia Władysława Kosiniaka-Kamysza podchodzi do PiS – mówiąc eufemistycznie – bez entuzjazmu. SLD? Ideologiczna bezkompromisowość PiS wyklucza taką koalicję mimo faktu, że w kwestiach socjalnych SLD byłoby naturalnym sojusznikiem Prawa i Sprawiedliwości. Pozostaje jeszcze Kukiz’15, ale w PiS zapewne zdają sobie sprawę, jak niestabilny byłby to koalicjant, biorąc pod uwagę, że sensem istnienia tego ugrupowania jest niszczenie istniejącego systemu, a nie funkcjonowanie w jego ramach. PiS z każdym swoim zwycięstwem zostaje więc praktycznie sam.