Te pieniądze nam się należą – twierdzi Erika Steinbach, znana w przeszłości jako szefowa Związku Wypędzonych (BdV), która od roku kieruje fundacją Desiderius Erasmus (czyli Erazma z Rotterdamu) będącą w gestii Alternatywy dla Niemiec (AfD).
Steinbach żąda 900 tys. euro na działalność fundacji w tym roku oraz 480 tys. tytułem poniesionych wydatków w roku ubiegłym. To znikoma część z 600 mln euro przyznawanych w tym roku w Niemczech dotacji publicznych dla fundacji politycznych zbliżonych do ugrupowań reprezentowanych w Bundestagu. Mimo to władze odmawiają fundacji AfD pieniędzy.
Szefowa fundacji zapowiedziała więc złożenie w najbliższym czasie skargi do Federalnego Trybunału Konstytucyjnego.
Wszystkie reprezentowane w Bundestagu partie polityczne mają bliskie sobie fundacje utrzymywane z pieniędzy publicznych. Fundują stypendia, organizują seminaria i konferencje oraz przedstawiają liczne ekspertyzy. Wypełniają funkcje edukacyjne w społeczeństwie, co ma wzmacniać system demokratyczny i zapobiec powtórce z historii, kiedy to jedynie słuszna ideologia opanowała umysły i serca zdecydowanej większości Niemców.
Populistyczna i ksenofobiczna AfD, utrzymująca w dodatku więzi personalne ze środowiskiem neonazistowskim, chce funkcjonować jak każde inne ugrupowanie polityczne w Niemczech. Ma w końcu 91 deputowanych w Bundestagu, którzy stanowią najliczniejszą frakcję parlamentarną poza partiami koalicji rządowej. Ma też deputowanych w każdym z 16 parlamentów landowych i przez ostatnie lata cieszyła się pozycją trzeciej siły politycznej, sprawując funkcję lidera opozycji w Bundestagu.