Ze wszystkimi szukał porozumienia, był elastyczny, a jednocześnie nigdy nie wyrzekł się swoich wartości. Zaprzyjaźniony z hierarchami Kościoła katolickiego. Był jego człowiekiem, choć nie w sutannie.
Gdy został marszałkiem pierwszego Senatu powojennej Polski, przybierał ton patriarchalny, występował z pozycji ojcowskiej.
– W praktyce to się nawet sprawdziło, mimo że ten jego patriarchalizm ograniczał demokrację – mówi Andrzej Celiński, senator I kadencji. Jeszcze kilkanaście tygodni przed śmiercią profesor Stelmachowski pojawił się w Sejmie przy okazji jednej z parlamentarnych uroczystości. Poruszał się już o dwóch kulach. Usiadł na kanapie. I odbierał hołdy właściwe nestorowi polskiej polityki. Parlamentarzyści, dziennikarze, przypadkowi goście z szacunkiem zatrzymywali się przy tej kanapie, i chcieli z nim zamienić choć kilka słów.
[srodtytul]Porwać Wałęsę [/srodtytul]
Z natury spokojny i opanowany, od czasu do czasu wykazywał jednak fantazję szwoleżera. W czasie stanu wojennego przekonywał Jarosława Kaczyńskiego do porwania internowanego Lecha Wałęsy. Kaczyński wspomina, że gdy odmówił, Stelmachowski popatrzył na niego z niesmakiem. Do realizacji pomysłu oczywiście nie doszło, choć profesor nosił w teczce znacznie szerszy plan akcji terrorystycznych przeciwko komunizmowi.