Władysław Kosiniak-Kamysz, rocznik 1981 swoją twarzą musi firmować niepopularne wśród Polaków zmiany w OFE. Nie jest mu do śmiechu, bo to na jego głowę sypią się razy.
Ale nietęgą minę miał też wówczas, gdy Piotr Duda, szef „Solidarności", oświadczył rozeźlony, że jest on ministrem od bezrobocia, a nie od pracy, i że związkowcy nie usiądą do rozmów w Komisji Trójstronnej, dopóki nie zniknie z rządu.
– Nie mam sobie nic do zarzucenia – mówił spokojnie Kosiniak-Kamysz.
Ale dla tego beniaminka PSL, któremu kariera przez całe życie szła jak po maśle, musiała być to trudna sytuacja. Nigdy nie był wymieniany przez media jako minister do ewentualnej dymisji. Miał ogromne poparcie Waldemara Pawlaka, a po jego przegranej na kongresie zaskarbił sobie łaski Janusza Piechocińskiego. I choć w rządzie Donalda Tuska to on z urzędu firmował podwyższenie wieku emerytalnego do 67 lat, uelastycznienie czasu pracy oraz świecił oczami za rosnące bezrobocie i lawinowy przyrost tzw. umów śmieciowych, nikt tak naprawdę nie miał o to do niego pretensji. Wiadomo było, że kto inny stoi za decyzjami w tych sprawach.
Kosiniak-Kamysz jest lekarzem. W rządzie Tuska chciał być szefem resortu zdrowia.