„Dwa niezależne źródła – o 18.00 w koszyku na grzyby było ok. 20 okazów” – taki wpis szef MSZ Radosław Sikorski powielił na Twitterze w dniu warszawskiego referendum. Informacje o procentowym „zapełnieniu koszyka” zamieszczali też inni politycy i dziennikarze. W ten sposób informowali o frekwencji w referendum nad odwołaniem Hanny Gronkiewicz-Waltz.
Od soboty trwała cisza wyborcza, za której złamanie grozi kara grzywny. Jednak to nie pierwszy raz, gdy wprowadzone w 1989 roku przepisy okazały się nie przystawać do realiów mediów społecznościowych. Podczas wyborów prezydenckich w 2010 roku Twitter kipiał od wpisów na temat pojedynku Tomasza Golloba, Jarosława Hampela i „zawodnika w czerwonym kasku”. Rok później w trakcie wyborów parlamentarnych dominowały przepisy na sałatkę warzywną, złożoną np. z PiStacji i POrów.
„Skończmy z ciszą wyborczą” – zaapelowaliśmy na czołówce weekendowej „Rz”, a w sobotę złożenie projektu w tej sprawie zapowiedział SLD. – Najważniejszym argumentem przemawiającym za zniesieniem ciszy wyborczej jest to, iż w dobie Internetu trudno jest wyegzekwować jej przestrzeganie – mówi „Rz” rzecznik SLD Dariusz Joński. Dodaje, że w cisza wyborcza obniża frekwencję, a w czasie jej trwania w uprzywilejowanej sytuacji są partie sprawujące władzę, bo mają łatwiejszy dostęp do mediów.
Pomysł zniesienia ciszy pojawiał się już w przeszłości. W 2008 r. podczas prac nad kodeksem wyborczym proponował to poseł PO Waldy Dzikowski. Jednak tym razem w dyskusję na ten temat włączyli się pierwszoplanowi politycy.
Pomysł likwidacji ciszy skrytykował prezes PiS Jarosław Kaczyński, opowiadając się za zaostrzeniem sankcji za jej złamanie. Jednak częściowo poparł go premier Donald Tusk. – Sobota przed wyborami mogłaby być spokojnie czasem kampanii – powiedział, choć zaznaczył, że cisza powinna obowiązywać w dniu wyborów: – Źle by było, gdyby kampania przeniosła się tuż przed wejścia do lokali wyborczych.