9,5 tys. zł – to kwota, jaką prezes PiS Jarosław Kaczyński straciłby z powodu swoich chronicznych nieobecności na posiedzeniach Komisji do spraw Petycji. Jednak nie straci. Sejmowe Biuro Obsługi Medialnej właśnie potwierdziło „Rzeczpospolitej”, że jego obecności są stale usprawiedliwiane.
O tym, że prezes PiS jeszcze ani razu nie pojawił się na jedynej komisji, do której się zapisał, informowaliśmy już na początku kwietnia. – Mamy przez to więcej pracy – narzekali inni członkowie komisji, bo ma ona wyjątkowy charakter. Nie wystarczy przyjść na posiedzenie i podpisać się na liście, tak jak to ma miejsce w przypadku wielu innych komisji sejmowych, bo posłowie dostają petycje do prowadzenia.
Jarosław Kaczyński nie prowadzi petycji tak jak inni członkowie komisji
Takie pisma może wysyłać do Sejmu w praktyce każdy: osoba fizyczna, prawna i jednostka organizacyjna niebędąca osobą prawną. Obecnie petycji w kolejce do rozpatrzenia w Sejmie jest około 150. Niektóre, nagłaśniane później przez media, mają mało poważny charakter. Jednak większość petycji dotyczy skomplikowanych spraw emerytalnych czy podatkowych. Np. w ubiegłej kadencji dzięki pracom w Komisji do spraw Petycji udało się zakończyć nierozwiązany od lat problem ze scaleniem gruntów w Lipnicy Wielkiej.
– Pracując na petycją, musimy przygotować się do zreferowania, jakie jest stanowisko wnioskodawców, sejmowych parników, a także nas samych. Na tej podstawie podczas posiedzenia decydujemy o przygotowaniu projektu ustawy, wstrzymaniu biegu petycji albo wysłaniu dezyderatu do rządu, gdy potrzeba poszukać alternatywnych rozwiązań lub zasięgnąć dalszych informacji – relacjonuje członkini komisji Barbara Oliwiecka z Polski 2050–Trzeciej Drogi. – Świetnie dajemy sobie radę bez prezesa Kaczyńskiego, jednak jego chroniczna nieobecność wydaje się być nie fair wobec innych członków komisji, a przede wszystkim wobec wyborców – dodaje.
Czytaj więcej
Od 6 maja tylko w serwisie X Donald Tusk pięć razy zestawił PiS z Rosją. Zasugerował też, że pod rządami Mateusza Morawieckiego w Polsce „ukręcano łeb” sprawom dotyczącym podejrzeń o uleganie rosyjskim wpływom, a z mównicy sejmowej skierował pod adresem Zjednoczonej Prawicy słowa Leszka Moczulskiego o „Płatnych Zdrajcach Pachołkach Rosji”.