Pana zdaniem niedzielny marsz był przełomowy?
Uważam, że tak. To była kropka nad „i”, jeśli chodzi o to, co w ostatnim czasie się działo w polskiej polityce. Mieliśmy bardzo istotne przesilenie związane z powrotem Tuska do polityki krajowej – serię jego spotkań otwartych z mieszkańcami różnych regionów i ustabilizowanie notowań PO na dość wysokim poziomie powyżej 25 proc. Uważam, że marsz jest dowodem w sprawie – pokazał, że w Polsce źle się dzieje, że wstydzimy się tego rządu, oraz że istnieje potrzeba powrotu Polski na prozachodnią ścieżkę. Polacy mają dość. Marsz był buntem i formą sprzeciwu, która do tej pory nie miała swojej egzemplifikacji. On pokazał to w sposób niezwykle dobitny.
Czytaj więcej
Gdyby PiS wygrał wybory jesienią nastąpiłaby kompletna dewastacja, właściwie koniec państwa prawa - mówił w rozmowie z Michałem Kolanką senator PO, Bogdan Zdrojewski.
Przed wieloma wyborami w przeszłości także odbywały się marsze, a wynik był daleki od oczekiwań. Coś się zmieniło?
Ważniejsze od tych pół miliona ludzi jest to, jaka tam dominowała atmosfera. Wyborcy reprezentujący różne pokolenia i poglądy odnosili się do siebie niezwykle życzliwie. To pokazuje, że jesienne wybory wygra opozycja. Nie chodzi o frekwencję, ale o atmosferę jedności, racjonalnego optymizmu i determinacji. One są oparte na pewnej złości, ale ta złość ma w sobie więcej racjonalności niż emocjonalności. To oznacza, że wiemy już, co zrobił PiS przez ostatnie osiem lat. Definicji tej sytuacji było bardzo dużo. To jest tak, jak było z 1980 czy 1989 rokiem, kiedy spotykali się robotnicy i inteligenci oraz pracownicy służby zdrowia, oświaty, wymiaru sprawiedliwości. Mamy jedność, która nie jest jednością doświadczeń, pozycji czy ról zawodowych – to jedność zdefiniowania sytuacji, w jakiej znalazła się Polska. Jeśli PiS wygra wybory jesienią, grozi nam kompletna dewastacja – koniec państwa prawa. To wspólny mianownik dla bardzo różnych grup, które połączyły się na marszu.