Władze w Baku ostatecznie zamknęły pierścień okrążający Górski Karabach. Na jedynej drodze łączącej separatystyczny region z Armenią poprzez tzw. korytarz laczyński azerbejdżańscy wojskowi utworzyli pograniczny punkt kontrolny. W Baku tłumaczą, że chcą uniemożliwić w ten sposób przemyt broni i amunicji do stolicy separatystów Stepanakertu. Zarówno w Górskim Karabachu, jak i w Erywaniu oskarżają Azerbejdżan o złamanie porozumień kończących wojnę z listopada 2020 r. Wówczas przywódcy Rosji, Armenii i Azerbejdżanu zgodzili się m.in. na obecność około 2 tys. rosyjskich żołnierzy sił pokojowych, którzy od tamtej pory znajdują się w Górskim Karabachu i mieli pilnować drogi laczyńskiej.

Rosyjscy żołnierze okazali się bezradni i definitywnie stracili kontrolę korytarza, bo każdy gwałtowny ruch mógłby się skończyć potężnym konfliktem z Baku i mocno wspierającą Azerbejdżan Turcją. Przygotowująca się do ukraińskiej kontrofensywy rosyjska armia nad Dnieprem dzisiaj ma znacznie poważniejsze zmartwienia. MSZ w Erywaniu w poniedziałek w 108. rocznicę ludobójstwa Ormian przez imperium osmańskie alarmuje, że ludność ormiańska (ok. 120 tys. ludzi) w Górskim Karabachu dzisiaj znów „mierzy się z zagrożeniem ludobójstwa i czystek etnicznych”. Władze w Baku stawiają mieszkającym tam Ormianom ultimatum – przyjmują obywatelstwo azerbejdżańskie albo wyprowadzają się do Armenii. Do odzyskania utraconych na początku lat 90. terenów (w świetle prawa międzynarodowego należą do Azerbejdżanu) władzom w Baku pozostaje jeden krok. Przed wkroczeniem do Stepanakertu armię Ilhama Alijewa powstrzymuje jedynie obecność tam Rosjan. Ich misja kończy się w 2025 r. i Azerbejdżan, zgodnie z porozumieniami, prawdopodobnie wypowie umowę z półrocznym wyprzedzeniem. I wiele wskazuje zaś na to, że całkowicie okrążając separatystów i przejmując kontrolę nad drogą laczyńską, władze w Baku chcą zakończyć konflikt znacznie wcześniej i zmusić Rosjan do opuszczenia regionu.

Czytaj więcej

Armenia-Azerbejdżan: Komu bardziej opłaca się pokój

Na nic się zdają apele Armenii do instytucji międzynarodowych, by włączyły się w proces pośredniczenia pomiędzy ludnością ormiańską w Górskim Karabachu a władzami w Baku. Po to, by uniknąć przelewu krwi. Po ponad dwóch dekadach bezradności Grupy Mińskiej OBWE Azerowie już nie chcą pośredników. UE wysłała jedynie 100 swoich obserwatorów, którzy musieli się zatrzymać na granicy ormiańsko-azerbejdżańskiej. Rada Bezpieczeństwa ONZ, w której obecnie przewodnictwo przyjęła Rosja, również nie ma pomysłu. Osłabiona Moskwa chce przeczekać, nie zamierza się dzielić wpływami w regionie z Zachodem. O tym więc, jak zakończy się trwający od dekad konflikt, świat zapewne znów dowie się post factum.