Rosja-USA: czyje będzie Morze Czarne?

Joe Biden od początku wojny na Ukrainie starał się unikać bezpośredniej konfrontacji z Rosjanami. Okazało się to niemożliwe, tak bardzo interesy obu mocarstw znalazły się na kolizyjnym kursie.

Publikacja: 15.03.2023 13:58

Rosja-USA: czyje będzie Morze Czarne?

Foto: AFP

Amerykański dron MQ-9 Reaper leciał we wtorek jakieś 130 kilometrów na południowy-zachód od Krymu, gdy zbliżyły się do niego dwa rosyjskie myśliwce Su-27. To były wody międzynarodowe, więc Amerykanie prawa nie łamali. Jednak wyposażona w najnowsze kamery maszyna była w stanie precyzyjnie śledzić, co się dzieje na półwyspie, który od przeszło roku służy Rosjanom za bazę do przeprowadzania ataków na Ukrainę. Dla Moskwy taka inwigilacja jest coraz trudniejsza do zniesienia nie tylko dlatego, że pozwala Amerykanom ocenić w całej rozciągłości słabe punkty rosyjskich sił zbrojnych, ale i przekazywać te kluczowe informacje władzom w Kijowie. 

Rosyjscy piloci zdecydowali się więc na manewr tyle wrogi, co niebezpieczny. Najpierw spuścili w taki sposób paliwo na drona, aby uszkodzić jego kamery. Potem uderzyli w jego silnik powodując upadek Reapera do morza. Natychmiast rozpoczął się wyścig między oboma krajami o to, kto pierwszy dotrze do wraka drona. Rosjanie mają tu naturalną przewagę, bo chodzi o akwen, na którym porusza się bardzo wiele ich jednostek. Wart 32 milionów dolarów Reaper z pewnością byłby łakomym kąskiem dla rosyjskiego wywiadu. Ale jego przejęcie miałoby też dla Moskwy poważną cenę: byłoby z pewnością uznane przez Biały Dom za jeszcze bardziej wrogi akt niż samo zestrzelenie maszyny.

Czytaj więcej

Incydent nad Morzem Czarnym. Rosjanie zniszczyli amerykański dron

I bez tego incydent jest na tyle poważny, że doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan natychmiast powiadomił o nim prezydenta Joe Bidena. Do Departamentu Stanu został też wezwany rosyjski ambasador Anatolij Antonow, gdzie słyszał z ust wiceszefowej resortu Karen Donfried wyrazy protestu.  

Ale Rosjanin nie zamierzał się kajać. Co prawda oświadczył, że jego kraj nie szuka bezpośredniej konfrontacji ze Stanami. Ale jednocześnie porównał misję amerykańskiego drona do sytuacji, w której podobna rosyjska maszyna pojawiłaby się w okolicach San Francisco czy Nowego Jorku. Jego zdaniem Amerykanie nie mają czego szukać u rosyjskich granic. To stawia Biały Dom przed niezwykle trudnym dylematem. Władimir Putin od początku tej wojny, a właściwie od aneksji Krymu w 2014 roku, robi wszystko, aby odepchnąć Ukrainę od wybrzeży Morza Czarnego i przekształcić maksymalnie dużą jego część w wyłączną strefę rosyjskich interesów. Chodzi nie tylko o odwieczny pęd Rosji ku „ciepłym morzom”, ale i podcięcie podstaw ekonomicznych ukraińskiego państwa, w tym możliwości eksportu zbóż i innych, kluczowych towarów. To byłby decydujący krok ku podporządkowaniu sobie przez Moskwę Kijowa.

Czytaj więcej

Amerykanie nie chcą, by Rosjanie wydobyli z wód Morza Czarnego ich dron

Ameryka na to pozwolić nie może nie tylko ze względu na przyszłość Ukrainy. Oznaczałoby to także daleko idące ograniczenie wpływów jej kluczowych sojuszników w tym regionie: Rumunii i Turcji. Takie starcie przywodzi na myśl kryzys między Moskwą i Waszyngtonem sprzed 61 lat.

Wówczas doszło do sytuacji odwrotnej: Związek Radziecki starał się u boku Stanów Zjednoczonych rozszerzyć swoją strefę wpływów. W tym celu na świeżo przejętej przez Fidela Castro Kubie Kreml postanowił zbudować bazę z pociskami wyposażonymi w ładunki jądrowe. Do bezpośredniej konfrontacji obu mocarstw w końcu nie doszło, dlatego że obliczu blokady wyspy przez Amerykanów Nikita Chruszczow się cofnął. Przyjął proponowany przez Johna F. Kennedy’ego kompromis, zgodnie z którym Amerykanie wycofają własne rakiety z Turcji, a także zobowiążą się, że nie będą w przyszłości przeprowadzać inwazji wyspy.

Czytaj więcej

MQ-9 Reaper. Flagowy bezzałogowiec Sił Powietrznych USA

Tym razem niby nie ma pocisków jądrowych w grze. Ale pod innymi względami sytuacja jest bardziej niebezpieczna. W przeciwieństwie do 1962 r. Rosja prowadzi wojnę z państwem wspieranym przez Waszyngton. Sytuacja nie tylko może w każdej chwili wymknąć się spod kontroli, ale z perspektywy Putina chodzi o kampanię, która rozstrzygnie o istnieniu w przyszłości rosyjskiego imperium. Kreml jest więc tu w stanie wiele zaryzykować. Nie pomaga także to, że inaczej niż w czasach Związku Radzieckiego, strategiczne decyzja na Kremlu są podejmowane właściwie jednoosobowo a nie w wyniku kolektywnych rozważań komunistycznego kierownictwa. Wreszcie rosyjski przywódca sam już kilkakrotnie wspominał, że jeśli uzna to za konieczne, nie zawaha się użyć taktycznej broni jądrowej na Ukrainie. 

Zniszczenie Reapera było pierwszym przypadkiem bezpośredniego starcia Amerykanów i Rosjan w tej wojnie. Niewiele jest powodów, aby mieć nadzieję, że ostatnim. 

Amerykański dron MQ-9 Reaper leciał we wtorek jakieś 130 kilometrów na południowy-zachód od Krymu, gdy zbliżyły się do niego dwa rosyjskie myśliwce Su-27. To były wody międzynarodowe, więc Amerykanie prawa nie łamali. Jednak wyposażona w najnowsze kamery maszyna była w stanie precyzyjnie śledzić, co się dzieje na półwyspie, który od przeszło roku służy Rosjanom za bazę do przeprowadzania ataków na Ukrainę. Dla Moskwy taka inwigilacja jest coraz trudniejsza do zniesienia nie tylko dlatego, że pozwala Amerykanom ocenić w całej rozciągłości słabe punkty rosyjskich sił zbrojnych, ale i przekazywać te kluczowe informacje władzom w Kijowie. 

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Łukaszenko oskarża Zachód o próbę wciągnięcia Białorusi w wojnę
Polityka
Związki z Pekinem, Moskwą, nazistowskie hasła. Mnożą się problemy AfD
Polityka
Fińska prawica zmienia zdanie ws. UE. "Nie wychodzić, mieć plan na wypadek rozpadu"
Polityka
Jest decyzja Senatu USA ws. pomocy dla Ukrainy. Broń za miliard dolarów trafi nad Dniepr
Polityka
Argentyna: Javier Milei ma nadwyżkę w budżecie. I protestujących na ulicach