Rywalizacja w wyborach między sojuszem umiarkowanej lewicy a czterema partiami prawicy i skrajnej prawicy była tak wyrównana. Ostatecznie prawica uzyskała 176 mandaty w 349-osobowym parlamencie, przy 173 mandatach bloku skupionego wokół socjaldemokratów.
73 mandaty, o 11 więcej niż po wyborach w 2018 roku, uzyskali Szwedzcy Demokraci (SD), którzy z niemal 21 proc. poparcia wybili się na drugie miejsce, ustępując jedynie socjaldemokratom (SAP - 30,5 proc.), ugrupowaniu dominującemu na scenie politycznej królestwa od 90 lat. Chodzi o skrajnie prawicowe, populistyczne ugrupowanie o korzeniach nazistowskich. Jak ujawniły szwedzkie media, jeszcze kilka dni temu jeden z działaczy SD wysłał do około 30 swoich współpracowników mail z zaproszeniem do udziału w imprezie, która miała uczcić rocznicę napaści Niemiec hitlerowskich na Polskę 1 września 1939 r.
Do niedawna SD była jednak otoczona ścisłym kordonem sanitarnym: żadne ugrupowanie nie chciało wchodzić z nim w koalicję. Ale to już przeszłość. Ulf Kristersson, lider Umiarkowanej Partii Koalicyjnej (MSM), która w tych wyborach zdobyła 19 proc. głosów, zapowiedział, że jest gotów stanąć na czele koalicji z udziałem znacznie mniejszych partii liberalnych i chadeckich, która byłaby popierana w parlamencie przez SD, choć z zastrzeżeniem, że politycy tego ostatniego ugrupowania nie wejdą do rządu.
Czytaj więcej
Wciągnięcie do rządu zmarginalizowało skrajną prawicę w Finlandii, Norwegii i Danii. Czy podobnie będzie w Szwecji?
Eurodeputowany Ryszard Czarnecki ocenił jednak, że Szwedzcy Demokraci „to eurorealiści - podobnie, jak PiS”. - Choć są oni zarazem znacznie bardziej eurosceptyczni niż był PiS, przynajmniej do niedawna - zaznaczył w rozmowie z fronda.pl. Polityk PiS podkreślał, że przedstawiciele SD są przeciwni „ekspansji imigrantów, ale starają się również walczyć z nadmierną ekspansją instytucji unijnych”.