Przywódcy Francji, Niemiec, Ukrainy i Rosji spotkali się w niemieckiej stolicy, gdyż Władimir Putin odmówił przyjazdu do Paryża po zgryźliwych i publicznych uwagach François Hollande'a na swój temat.
Francuski przywódca stracił cierpliwość do rosyjskiego z powodu sytuacji w Syrii. Mimo że formalnie berlińskie rozmowy poświęcone były Ukrainie, po raz pierwszy od 2014 roku to wojna na Bliskim Wschodzie, a nie w Donbasie zdominowała stosunki Moskwy i Europy.
– Normandzki format dotyczy jedynie Ukrainy i żadnego innego kraju – powiedział „Rzeczpospolitej" kijowski politolog Wołodymyr Fesenko. Ale w nocy, po rozmowach z udziałem Petra Poroszenki, pozostała trójka przywódców zebrała się, by debatować o Bliskim Wschodzie. W każdym razie przed rozmowami rosyjskie i syryjskie lotnictwo przestało bombardować Aleppo. „[Kanclerz Merkel] nie będzie przecież ściskać Putinowi ręki, gdy jego samoloty zrzucają bomby" – napisał przed spotkaniem niemiecki „Die Welt". Wszyscy eksperci byli zgodni, że poprzez zaangażowanie w Syrii Putin uzyskał dyplomatyczną przewagę nad Zachodem.
Negocjacje zaś o przywrócenie pokoju na wschodniej Ukrainie zostały zerwane w sierpniu przez samego Putina. Rosyjski prezydent oskarżył wtedy Kijów o nasyłanie dywersantów na Krym. Teraz jednak przyjechał do niemieckiej stolicy, mimo że jeszcze dwa dni wcześniej sprzeciwiał się temu. Nie wiadomo, jakich argumentów użyła kanclerz Angela Merkel, by przełamać jego opór.
Jeszcze we wrześniu Putin próbował zamienić „normandzką czwórkę" na „trójkę" i w trakcie szczytu G20 porozumieć się z przywódcami Francji i Niemiec za plecami Ukrainy. Ale pani kanclerz kategorycznie odmówiła rozmowy z nim. „Co robić, trzeba będzie rozmawiać (z ukraińskim prezydentem Poroszenką)" – stwierdził wtedy Putin.