W cieniu sporu między UE i Rosją o los Ukrainy toczy się inny, w którym obce mocarstwo może liczyć na przychylność Niemiec wyłamujących się z unijnej jednomyślności. Chodzi o chiński atak na litewską gospodarkę. Litwa rozwścieczyła Chiny, pozwalając na otwarcie w Wilnie przedstawicielstwa Tajwanu (z „Tajwanem" w nazwie). Pekin żąda od swoich partnerów na całym świecie, aby nie uznawały suwerenności Tajwanu. Zgadzają się na to i państwa UE, i Stany Zjednoczone. W praktyce więc przedstawicielstwa tego kraju funkcjonują jak biura Tajpej, czyli jego stolicy.
Litwa zerwała z tą zasadą, co spotkało się z twardym sprzeciwem Pekinu. Najpierw było zamknięcie ambasady litewskiej w Pekinie i obniżenie rangi relacji dyplomatycznych, wreszcie całkowite embargo na litewskie produkty. A także groźby pod adresem firm z innych państw UE, aby zrezygnowały z dostaw litewskich komponentów do tych produktów, które są wysyłane potem na chiński rynek. Jeśli tak się nie stanie, to eksport firm niemieckich, holenderskich, duńskich czy szwedzkich też będzie blokowany.
Telefon z kancelarii Olafa Scholza
Bruksela przez kilka tygodni zastanawiała się, co z tym zrobić. Chodzi nie tylko o obronę jednego państwa członkowskiego, ale również o obronę całego jednolitego rynku. Wewnątrz UE nie ma barier handlowych – cały model gospodarczy zbudowany jest na swobodnym przepływie produktów między 27 państwami. Firmy tworzą więc łańcuchy produkcji, które mogą obejmować dostawców z kilku państw. Chiny ten model chcą podważyć, bo nie podoba im się decyzja jednego państwa.
Co ważne, Chiny używają broni gospodarczej w sporze polityczno-dyplomatycznym. Samo zamknięcie ambasady litewskiej, obniżenie rangi wzajemnych stosunków nie wywołało reakcji UE, bo było odpowiedzią porównywalnej rangi do decyzji litewskiej. Ale już sankcje gospodarcze zmieniają kontekst tego sporu.
Najmocniejszą bronią byłaby odpowiedź równoważna, czyli wprowadzenie sankcji gospodarczych wobec Chin. Tego jednak nie da się zrobić bez jednomyślności. – Wystarczyłoby wyłamanie się jednego kraju i sankcji by nie nie było. To mogłyby być Niemcy, ale też jakieś mniejsze państwo UE, na którym Chinom łatwo byłoby wywrzeć presję – powiedział „Rzeczpospolitej" Jonathan Hackenbroich, ekspert think tanku ECFR. W przeszłości takim adwokatem Chin w dyskusjach o sankcjach były np. Węgry. Ale tym razem za kulisami to Berlin przekonywał, żeby Bruksela sankcji nie proponowała.