Przez kilka dni do minionej niedzieli trwały walki o więzienie w miejscowości Al-Hasaka w północno-wschodniej Syrii. Jest w nim stłoczonych ponad 3 tys. byłych bojowników samozwańczego kalifatu, który jeszcze kilka lat temu władał ogromnym terytorium w Syrii i Iraku. Usiłowała ich uwolnić setka bojowników.
Więzienia broniła grupa syryjskich Kurdów z ugrupowania Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF), organizacji uniemożliwiającej przejęcie tych terenów przez reżim z Damaszku. Kurdowie z jednostek YPG, działających w ramach SDF, byli i są nadal sojusznikami USA w walce z ISIS. To na ich wezwanie Amerykanie wysłali na pomoc helikoptery ze swych baz w Iraku. Niemal równocześnie bojownicy ISIS zaatakowali baraki irackiej armii w środkowym Iraku.
Czytaj więcej
Po dziesięciu latach najkrwawszego konfliktu współczesności Syria nie budzi dużego zainteresowania. Zachód był bierny, gdy można coś było zmienić. Tym bardziej nie zmieni teraz.
Atak na więzienie został odparty. Zginęło co najmniej 40 dżihadystów i 23 obrońców więzienia. W ogniu walk znalazła się też kilkusetosobowa grupa chłopców przebywająca na terenie więzienia. Ich rodzice są za kratami lub nie żyją. To dzieci, z którymi nie wiadomo co zrobić. Podobnie jak z aresztowanymi bojownikami byłego kalifatu, wśród których jest wielu obcokrajowców. Nie chcą ich przyjąć państwa, z których przybyli, aby walczyć z niewiernymi pod sztandarami ISIS.
Takich dżihadystów jest na obszarach Syrii kontrolowanych przez siły syryjskich Kurdów prawie 10 tys. (nierzadko z rodzinami). Są przetrzymywani w obozach i więzieniach w katastrofalnych warunkach. Zmierzająca do ich uwolnienia akcja miała na celu zasilenie działających w podziemiu komórek ISIS w nowych bojowników i rozpoczęcie ofensywy zbrojnej na tych terenach. Miała być swego rodzaju powtórką ataku na więzienie w Abu Ghurajb pod Bagdadem w 2013 r., kiedy to jednej z organizacji dżihadystów udało się uwolnić 500 bojowników, co było ważnym momentem na drodze do powstania samozwańczego kalifatu.
W Al-Hasaka to się nie udało, ale całe przedsięwzięcie mówi wiele o sytuacji na obszarach kontrolowanych swego czasu przez ISIS. Z informacji napływających z tych terenów, zwłaszcza z regionu Rakki, byłej stolicy dżihadystów, wynika, że ich zwolennicy utrzymują tam podziemne struktury, handlują ropą i wymuszają okupy, twierdząc, że są to pieniądze na cele religijne. Bliżej granicy turecko-syryjskiej władzę sprawują kurdyjscy bojownicy z YPG będącej w sojuszu z siłami USA (900 żołnierzy) w bazie w Rmelan niedaleko Al-Hasaka. Pilnują tam pól naftowych i zapewniają bezpieczeństwo swym kurdyjskim sojusznikom. Rzecz w tym, że YPG to organizacja współdziałająca z separatystami kurdyjskimi w Turcji z Partii Pracujących Kurdystanu (PKK). Bez tej ochrony Kurdowie byliby narażeni na atak tureckiej armii zajmującej pozycje w północnej Syrii. Z drugiej strony YPG grozi ofensywa armii Baszira Asada wspieranej przez stacjonujące w Syrii siły rosyjskie. Wszystkim zależy na niedopuszczeniu do odrodzenia ISIS. – To mało prawdopodobne, ale nie jest to jedyna organizacja zagrażająca dodatkową destabilizacją regionu – mówi „Rzeczpospolitej" Nadim Shehadi, dyrektor Libańsko-Amerykańskiego Centrum Akademickiego w Nowym Jorku. Jego zdaniem to dokonujący licznych zamachów w regionie irański Korpus Islamskich Strażników Rewolucji (IRGC) jest obecnie większym zagrożeniem.