We wtorek ruszyło trzydniowe posiedzenie Sejmu. Posłowie przyjechali na Wiejską, by m.in. zająć się poprawkami Senatu do nowelizacji ustawy o ochronie granicy państwowej. I dzieje się to praktycznie bez żadnych ograniczeń związanych z Covid-19. Posiedzenie odbywa się stacjonarnie, czyli z wszystkimi posłami w sali obrad. Co prawda noszą oni maseczki, ale mają prawo zdjąć je na mównicy.
Czytaj więcej
Marszałek Sejmu, Elżbieta Witek, wykluczyła z udziału w posiedzeniu Sejmu posłów Konfederacji, Grzegorza Brauna i Jakuba Kuleszę, ponieważ - mimo kilkukrotnego upomnienia - posłowie ci nie chcieli założyć maseczki siedząc w ławach poselskich w czasie posiedzenia plenarnego Sejmu.
We wtorek Ministerstwo Zdrowia poinformowało o 19 tys. nowych przypadków Covid-19 i 526 ofiarach, a świat przygotowuje się na starcie z nową mutacją Omikron. Tymczasem Sejm wciąż nie przeszedł na posiedzenia zdalne, choć taką możliwość wprowadził do regulaminu po dotarciu wirusa do Polski.
Pionierska decyzja
Miało to miejsce w marcu 2020 roku, gdy Polacy sprawiali wrażenie przerażonych nowym zarazkiem. Stacjonarnie obradujące Sejm i Senat miały tworzyć tak wielkie zagrożenie, że poseł Solidarnej Polski Janusz Kowalski zaproponował przeniesienie posiedzeń na Stadion Narodowy. Ostatecznie skończyło się na rozsadzeniu posłów w 12 salach – 26 marca 2020 roku przyjechali oni na Wiejską tylko po to, by wprowadzić do regulaminu możliwość posiedzeń zdalnych. Tego dnia Ministerstwo Zdrowia poinformowało o 170 nowych zakażeniach i trzech ofiarach śmiertelnych.
Od następnego dnia Sejm, jako jeden z pierwszych parlamentów w Europie, przeszedł na pracę zdalną, czyli część posłów zaczęła się łączyć online. Wprowadzono też limity w sali obrad. – Wpuszczano kilkudziesięciu posłów w parytecie klubowym, uzgodnionym przez prezydium – wspomina rzecznik PO Jan Grabiec.