W sondażu w 12 krajach UE przeprowadzonym przez European Council on Foreign Relations (ECFR) jedno pytanie wydaje się szczególnie przemyślane: o to, czy niemiecka narodowość szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen stanowi dla respondentów problem czy nie. W przypadku Polski pozytywną odpowiedź udzieliło tu ledwie 18 proc. ankietowanych, wśród ogółu ankietowanych to jeszcze mniej: 10 proc.
Koncyliacyjny sposób prowadzenia polityki przez Merkel, jej próba szukania kompromisu między interesami różnych krajów Unii w tym przynajmniej sensie przyniosła sukces.
„Merkelizm" kończy się nie tylko z powodu odejścia kanclerz
Na to samo wskazuje zresztą wynik hipotetycznego wyboru na „prezydenta Europy" między kanclerz a Emmanuelem Macronem: podczas gdy Niemka zbiera 41 proc. głosów, Francuz musi się zadowolić 14 proc. (w Polsce jest to 35 i 9 proc.). Wśród tych, którzy „czują się Europejczykami", kanclerz zbiera nawet 48 proc. głosów. Nawet w samej Francji tylko co piąty ankietowany wskazał na Macrona, a 32 proc. na Merkel. Francuski prezydent, który sam za siedem miesięcy musi zmierzyć się z wyborcami, aby uzyskać drugą kadencję, od początku namawiał Berlin do znacznie głębszej integracji, w szczególności wokół strefy euro. Kanclerz uznała jednak, że pozostałe kraje Unii nie są do tego przygotowane i będzie to źródłem dodatkowych podziałów we Wspólnocie. Wiarygodność Macrona osłabiają także mierne efekty w reformowaniu samej Francji.
– Słaby wynik Macrona to sygnał, że po odejściu Merkel w wyniku wyborów 26 września nie za bardzo widać, kto mógłby przejąć jej rolę przewodzenia Unii. Kandydaci na kanclerza w samych Niemczech są słabo rozpoznawalni, a po wyborach szykuje się rząd złożony z trzech partii, co nie będzie sprzyjało jego sile – mówi „Rzeczpospolitej" Piotr Buras, dyrektor warszawskiego biura ECFR i współautor raportu.