Tunezyjczycy są zmęczeni demokracją

Walka prezydenta z parlamentem i rządem ma wielkie poparcie społeczne. Niedługo się okaże, czy nie skończy się ona powrotem do dyktatury.

Aktualizacja: 02.08.2021 20:30 Publikacja: 01.08.2021 19:07

Tłum wspierający prezydenta Kaisa Saieda (drugi z prawej) na głównej ulicy Tunisu

Tłum wspierający prezydenta Kaisa Saieda (drugi z prawej) na głównej ulicy Tunisu

Foto: AFP

Trwa odliczanie. 25 lipca prezydent Kais Saied zawiesił parlament na 30 dni. Unieruchomił rząd, a premiera wyrzucił. Waży się los Tunezji, jedynego kraju arabskiego, w którym po rewolucjach sprzed dekady utrzymywała się demokracja i pluralizm. Czy nie pójdzie drogą innych, w których jest mniej wolności, niż było przed upadkiem dyktatorów? To grozi, jeżeli blokada parlamentu nie skończy się na 30 dniach.

Tunezja stała się symbolem pozytywnych zmian w świecie arabskim, ale nie wiązały się one z poprawieniem sytuacji znacznej części społeczeństwa. Słabość rządów pochodzących z demokratycznego wyboru obnażyła pandemia koronawirusa.

– Saied od początku chciał być silnym prezydentem, a nie ceremonialnym. To już osiągnął. Pytanie, czy zechce zostać dyktatorem. On – celowo używam tego słowa – nienawidzi polityków islamistycznej Nahdy (najsilniejszego ugrupowania – red.) i innych partii. Uważa, że klasa polityczna jest skorumpowana i odpowiada za wszystkie problemy, z którymi się boryka kraj. Jego celem jest stworzenie na nowo systemu politycznego Tunezji. Nie wiadomo tylko, czy będzie to próbował osiągnąć metodami autokratycznymi, czy też będzie szukał do tego koalicjantów – mówi „Rzeczpospolitej" Tarek Megerisi, analityk think tanku European Council on Foreign Relations (EFCR).

Znienawidzona klasa

Saied jest człowiekiem bez partyjnej przeszłości. I to był główny powód jego zwycięstwa w wyborach prezydenckich w 2019 r. Wykładowca i prawnik był spoza układu politycznego, który zrodził się po obaleniu w 2011 r. dyktatora Zina al-Abidina Ben Alego.

Odsunięci, na razie na miesiąc, od władzy liderzy, nie tylko z Nahdy, uznali, że doszło do zamachu stanu. Sondaż wykazał jednak, że 87 proc. społeczeństwa popiera decyzję Saieda. Powołał się na konstytucję, która daje prezydentowi prawo odwołania się do „środków nadzwyczajnych" w obliczu „zagrożenia" dla instytucji państwa. Krajem wstrząsały protesty wywołane niezadowoleniem z antycovidowej polityki rządu.

– Większość posłów jest skorumpowana, jedna trzecia powinna stanąć przed sądem, ale ukrywali się za immunitetami. Przekupywali wyborców, mamili obietnicami, a potem się okazało, że sami się wzbogacają, obsadzają rodzinami najlepsze posady – słyszę od małżeństwa z klasy średniej, które poznałem na początku 2011 r. Wtedy wspierali rewolucję i liczyli, że poprawi się jakość życia, skończy rozpasanie elit.

– Pensja od dekady nie rośnie, a ceny bardzo. Ludzie tęsknią za czasami Ben Alego, którego obalili. Są zmęczeni taką demokracją, z jaką mamy do czynienia. Saied różni się od skorumpowanych elit. Przez jakiś czas nie chciał się przeprowadzić do pałacu prezydenckiego, mieszkał w zwykłym mieszkaniu, a nie jakiejś willi – mówią.

– Ludzie teraz kochają prezydenta, ale nie chodzi im o to, że to Saied. Oni upajają się swoim zwycięstwem nad klasą polityczną, której nienawidzą. Popularność Saieda zacznie topnieć, gdy zacznie walczyć z narosłymi problemami – podkreśla Tarek Megerisi.

To nie Egipt

Najsilniejsza partia Nahda wywodzi się z Bractwa Muzułmańskiego. W Egipcie po rewolucji Bractwo przejęło w wyniku demokratycznych wyborów władzę. Na krótko: armia obaliła ją w 2013 r., a potem się krwawo rozliczyła z Bractwem, uznała za organizację terrorystyczną, tysiące jej członków trafiły do więzienia.

Czy Tunezji grozi wariant egipski? – To inny kraj. Ulica nie chce takiego rozwiązania. A sam Saied nienawidzi Nahdy nie dlatego, że to Bractwo Muzułmańskie, zresztą poglądy na sprawy społeczne i obyczajowe ma podobne. Nienawidzi jej, bo dostrzega w niej lidera skorumpowanej klasy politycznej. Jest jednak realne ryzyko, że zaczną się aresztowania członków Nahdy i procesy pokazowe w trybunałach wojskowych. To byłby sposób na pokazanie, że rozlicza elity, czego chce protestujący tłum – uważa analityk ECFR.

W piątek do aresztu trafił Jasin Ajari, bloger i deputowany, ale nie z Nahdy. Jeden z tych, co mówili o zamachu stanu.

Sytuację w Tunezji Tarek Megerisi porównuje do Wielkiej Brytanii przed brexitem: – Niezadowoleni z różnych przyczyn ludzie popierają coś, co jest niezdefiniowane. Problem pojawia się, gdy trzeba przejść do konkretów, podejmowania decyzji. I z tym się zaraz zetknie Saied.

Przestroga dla Europy

Nahda i inne zawieszone partie nie podjęły na razie zdecydowanej walki z Saiedem, czekają na upływ terminu 30 dni. „Jeżeli demokracja nie zostanie przywrócona, szybko osuniemy się w chaos" – powiedział lider Nahdy i szef parlamentu Raszid Ghanuszi włoskiemu dziennikowi „Corriere della Sera".

„Może się nasilić terroryzm, a destabilizacja zmusi ludzi do ucieczki. W krótkim czasie pół miliona Tunezyjczyków może ruszyć ku wybrzeżom Włoch" – przestrzegł.

Trwa odliczanie. 25 lipca prezydent Kais Saied zawiesił parlament na 30 dni. Unieruchomił rząd, a premiera wyrzucił. Waży się los Tunezji, jedynego kraju arabskiego, w którym po rewolucjach sprzed dekady utrzymywała się demokracja i pluralizm. Czy nie pójdzie drogą innych, w których jest mniej wolności, niż było przed upadkiem dyktatorów? To grozi, jeżeli blokada parlamentu nie skończy się na 30 dniach.

Tunezja stała się symbolem pozytywnych zmian w świecie arabskim, ale nie wiązały się one z poprawieniem sytuacji znacznej części społeczeństwa. Słabość rządów pochodzących z demokratycznego wyboru obnażyła pandemia koronawirusa.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Król Karol III wraca do publicznych wystąpień. Komunikat Pałacu Buckingham
Polityka
Kto przewodniczącym Komisji Europejskiej: Ursula von der Leyen, a może Mario Draghi?
Polityka
Władze w Nigrze wypowiedziały umowę z USA. To cios również w Unię Europejską
Polityka
Chiny mówią Ameryce, że mają normalne stosunki z Rosją
Polityka
Nowe stanowisko Aleksandra Łukaszenki. Dyktator zakładnikiem własnego reżimu