Od kiedy został miesiąc temu niemal śmiertelnie dźgnięty nożem, kandydat skrajnej prawicy pojawia się publicznie tylko okazjonalnie. W czwartek nie wziął udziału w debacie telewizyjnej pretendentów do najwyższego urzędu w państwie przed głosowaniem 7 października.
A mimo to kapitan w stanie spoczynku w sondażach nie ma sobie równych. Instytut Ibope podał, że z poparciem 32 proc. bez trudu przejdzie do drugiej tury, gdzie najpewniej zmierzy się z kandydatem Partii Pracujących (PT) Fernando Haddadem (23 proc.) i z tego pojedynku wyjdzie zwycięsko (44 do 42 proc. przy 14 proc. niezdecydowanych).
– Dynamika na rzecz Bolsonaro jest teraz tak duża, że nie jest wykluczone, iż wygra już w pierwszej turze – mówi „Rz” Martine Droulers, znawczyni Brazylii w paryskim CNRS.
Bolsonaro przez 28 lat był mało znaczącym deputowanym w parlamencie federalnym. I na tym by zapewne stanęło, gdyby nie to, że czasy są nadzwyczajne. Brazylia wychodzi z największego skandalu korupcyjnego w swojej historii: prokurator Sergio Moro jeszcze w tym tygodniu ujawnił nowe dokumenty pokazujące, jak siedzący w więzieniu były prezydent Luiz Inacio Lula wykorzystywał koncern Petrobras do finansowania kampanii wyborczej PT. I choć sam Haddab ma czyste ręce, płaci za grzechy swoich partyjnych kolegów. Podobnie jak kandydaci innych partii politycznych, które do tej pory uczestniczyły w sprawowaniu władzy.
Wielu Brazylijczyków chce jednak także ukarać PT za głęboki kryzys gospodarczy, z którego tak naprawdę kraj do tej pory się nie podniósł (rozwija się w anemicznym tempie 1 proc.). A przede wszystkim położyć kres niezwykłej przestępczości: tylko w ub.r. liczba zabójstw sięgnęła 67 tys.