Kolejne nominacje rządowe dla polityków PSL zaczynają być problemem dla klubu parlamentarnego tej partii. Dla i tak skromnego sejmowego zespołu ludowców (31 osób) oznaczają drenaż najlepszych kadr.
– Pawlak, Sawicki, Bury, a teraz jeszcze Grzeszczak. A kto tu będzie pracował? – niepokoi się jeden z ludowców. Stanisław Żelichowski, nowy szef Klubu PSL, na razie nie obawia się o drenaż sejmowych kadr. – Jakoś sobie poradzimy. Klub mamy może nieliczny, ale są to ludzie dobrze przygotowani do pracy parlamentarnej – mówi.
To, że ludowcy mogą mieć kłopoty kadrowe, widać jednak było już przy okazji typowania kandydatów do komisji śledczej ds. Barbary Blidy. Jeszcze w poprzedniej kadencji, kiedy już było wiadomo, że ta komisja powstanie, na jej członka z ramienia PSL przymierzany był Jan Bury. Nie tylko dlatego, że znał sprawę Blidy z prac w komisji ds. specsłużb, ale również dlatego, że pracował wcześniej w komisji śledczej, która badała prywatyzację PZU. Kiedy się okazało, że Bury został wiceministrem skarbu, PSL stanęło przed problemem znalezienia innego kandydata.
– Mam nadzieję, że nie będzie już więcej nominacji rządowych dla kolejnych kolegów, a premier Pawlak na Grzeszczaku skończy wyciąganie nam ludzi – mówi pół żartem, pół serio Eugeniusz Kłopotek. Serio zaczyna się jednak martwić, co będzie, gdy nadejdzie głosowanie, w którym mogą decydować pojedyncze głosy. – Wiadomo, jak jest z ministrami. Obowiązki rządowe nie zawsze pozwalają im być na głosowaniach. Co się stanie, gdy w decydującym momencie któregoś zabraknie? – zwraca uwagę Kłopotek.Stanisław Żelichowski i do tego problemu podchodzi spokojnie. – Na razie koalicja ma wystarczającą przewagę głosów. Nawet przy nieobecności ministrów nam starczy. A gdyby stało się groźnie, to w rezerwie mamy parę osób, które są gotowe zasilić nasz klub – zdradza szef klubu ludowców. Nie chce jednak powiedzieć, kogo ma na myśli.
Z przechodzeniem kolejnych ludowców do rządu wiąże się jeszcze jeden problem – pilnowanie dyscypliny w klubie.