Delegalizacja Młodzieży Wszechpolskiej i ONR miała być najmocniejszym akcentem kampanii, którą od tygodnia prowadzą w Polsce działacze SLD. Pod hasłem rzekomej walki w obronie demokracji usiłują wyeliminować z życia publicznego organizacje odwołujące się do tradycji dawnej endecji. Złożenie wniosków o delegalizację MW i Obozu Narodowo Radykalnego politycy SLD zapowiedzieli już 12 listopada, dzień po Marszu Niepodległości, w trakcie którego doszło do krótkiej bójki kiboli i policji. Lewica zarzuciła narodowcom naruszenie art. 13 konstytucji, który dotyczy propagowania nienawiści na tle rasowym i ideologii nazistowskiej.
To miała być wielka kampania lewicy prowadzona pod hasłem „obrony demokracji". Skończyło się porażką. Dlaczego?
Bo choć w środę do sądu SLD rzeczywiście złożyło wniosek o delegalizację Młodzieży Wszechpolskiej to jednak okazało się, że takiego wniosku politycy lewicy nie mogą złożyć w przypadku ONR.
- Po raz kolejny okazało się, że politycy SLD nie mają pojęcia o czym mówią, składają jakieś deklaracje bez pokrycia, nie zadając sobie nawet trudu jak wygląda stan faktyczny. – wytyka w rozmowie z „Rz" Marian Kowalski, rzecznik prasowy ONR.
Politycy SLD nie mogli złożyć wniosku o delegalizację Obozu Narodowo Radykalnego, bo uniemożliwia to m.in. struktura tej organizacji. ONR jest bowiem zarejestrowany nie jako ogólnopolskie stowarzyszenie, ale szesnaście wojewódzkich stowarzyszeń lokalnych. Rejestrowanych niezależnie od siebie, każde w innym, właściwym miejscowo sądzie okręgowym. Politycy SLD chcąc doprowadzić do zdelegalizowania ONR w całym kraju musieliby przygotować szesnaście osobnych wniosków o delegalizację stowarzyszeń wskazując na ewentualne naruszenia prawa: osobno przez np. ONR w Warszawie, osobny we Wrocławiu...