Hanna Gronkiewicz-Waltz, prezydent Warszawy z PO, nie kryje swojej sympatii do Bronisława Komorowskiego. W ubiegłorocznym wywiadzie dla „Rz” mówiła, że jego kampania była momentami toporna, ale gdy już został prezydentem, zachowuje się tak, jakby urodził się do tej roli.
Łączył się w bulu, kazał moknąć Sarkozy’emu
Toporność to delikatne określenie dla kampanii Komorowskiego, która toczyła się od wpadki do wpadki. Jego wypowiedź o tym, że Dunki służące w marynarce wojennej to kaszaloty, obiegła wszystkie media. Podobnie jak słynne zdanie podczas odwiedzin na terenach zagrożonych powodzią: „Woda ma to do siebie, że zbiera się i stanowi zagrożenie, a potem spływa do Bałtyku”.
Po objęciu urzędu prezydenta wcale nie było lepiej. Podczas wizyty w Stanach Zjednoczonych w grudniu 2010 roku słynna była jego wypowiedź, że stosunki między Polską a USA są jak małżeństwo, w którym żonie co prawda trzeba ufać, ale trzeba też sprawdzać, czy jest wierna.
Dał się złapać na nieznajomości ortografii, gdy po trzęsieniu ziemi w Japonii napisał w księdze kondolencyjnej wystawionej w ambasadzie tego kraju, że „jednoczy się z narodem Japonii w bulu i nadzieji na pokonanie skutków katastrofy”. W Internecie natychmiast został „Bronisławem Bul-Komorowskim”.
Do drobiazgów należy zaliczyć wypadek, gdy na spotkaniu ze Związkiem Polaków na Litwie opychał się przekąskami w czasie przemówienia gospodarzy. A także to, że gdy pozował do zdjęcia z Angelą Merkel i Nicolasem Sarkozym podczas spotkania Trójkąta Weimarskiego w Polsce, wraz z kanclerz Niemiec stali pod parasolem, a prezydent Francji moknął, bo nikt o osłonę dla niego nie zadbał.