PSL chce kwotowych podwyżek emerytur

Kwotowe podwyżki emerytur to nie tylko polityczny rajd PSL przeciw PiS. To także zamach na system emerytalny.

Publikacja: 27.07.2014 02:07

Zgłaszjac nowy projekt zmian w ZUS ludowcy tak naprawdę odwracają uwagę od koniecznej reformy KRUS

Zgłaszjac nowy projekt zmian w ZUS ludowcy tak naprawdę odwracają uwagę od koniecznej reformy KRUS

Foto: Rzeczpospolita, Marta Bogacz Marta Bogacz

„Czy się stoi, czy się leży..." To PRL-owskie hasło wraca za sprawą PSL, które chce, by emerytury i renty rosły nie o określony procent, ale o taką samą kwotę. PO nie mówi „nie".

To oznacza nie tylko socjalistyczną urawniłowkę i zniechęcenie ludzi do tego, by płacili składki do ZUS. Najdalej idący skutek ewentualnego powodzenia akcji ludowców to podważenie całej logiki obecnego systemu emerytalnego. A brzmi ona od 1999 r. tak: ile wpłaciłeś w formie składek, tyle otrzymasz na emeryturze. Państwo mówiło: oszczędzajcie, płaćcie do ZUS, pracujcie jak najdłużej, a wtedy będziecie mogli myśleć o dostatniej starości. PSL zrywa tę umowę, wskazując, że ci, którzy mają niskie świadczenia, będą finansowani kosztem zapobiegliwszych.

Plucie krwią Gilowskiej

Sprawa podnoszenia świadczeń w Polsce to jeden z najgorętszych politycznych kartofli. Dlaczego? Za sprawą skali problemu i konsekwencji przy wyborczej urnie. W kraju niemal co trzeci dorosły Polak – 9,4 mln na 30 mln – otrzymuje co miesiąc na konto emeryturę, rentę lub inne długoterminowe świadczenie. Jest ono co roku podwyższane.

To potężna siła, w dodatku  bardzo czuła na troskę o nią przez poszczególne formacje polityczne. Boleśnie przekonał się o tym m.in. premier Leszek Miller, który w tzw. planie Hausnera przesądził, że od 2005 r. podwyżki nie będą się odbywać co roku przy niskiej inflacji. Była to zmiana mająca ratować finanse publiczne, ale – mając w pamięci los Millera – żadna formacja po SLD nie zdecydowała się już na tak poważne zmiany w tym zakresie.

Coroczną waloryzację przywrócił w 2007 r. PiS. Zyta Gilowska, ówczesna minister finansów, mówiła o przywróceniu waloryzacji: „Będziemy pluć krwią, ale damy".

Od tamtej pory świadczenia rosną o poziom inflacji z poprzedniego roku oraz o co najmniej 20 proc. realnego wzrostu płac. To dość hojne rozwiązanie – żadna grupa utrzymywana z budżetu nie ma gwarancji zachowania realnej wartości uposażeń (np. od kilku lat zamrożone są np. pensje urzędników) i, co więcej, uczestniczenia we wzroście gospodarczym (przez mechanizm uwzględniania wzrostu płac).

Wyłom w tym mechanizmie nastąpił w 2012 r. Wtedy świadczenia nie wzrosły o inflację i część wzrostu płac, ale o równą dla wszystkich kwotę 71 zł. Rząd Donalda Tuska chciał w ten sposób „docenić" osoby, które miały świadczenia poniżej średniej. Stracili ci, których emerytury i renty są wyższe. Wielu z nich nie otrzymało nawet podwyżki uwzględniającej wzrost płac. Ich siła nabywcza, tzw. realna wartość, zmalała.

Takim sposobem podnoszenia świadczeń zajął się Trybunał Konstytucyjny. Ustawę przesądzającą o kwotowej waloryzacji zaskarżył prezydent Bronisław Komorowski i rzecznik praw obywatelskich prof. Irena Lipowicz. W grudniu 2012 r. TK orzeka: można zastosować taki sposób podnoszenia świadczeń, ale jedynie incydentalnie. Andrzej Rzepliński z TK przypomniał, że „zabezpieczenia społeczne (...) są gwarantowane przez konstytucję, a ich formę w całości określa ustawodawca". Jednak zdaniem TK „brak waloryzacji bądź taka waloryzacja, która sprowadziłaby świadczeniobiorców poniżej poziomu życiowego, mogłaby naruszać istotę prawa do zabezpieczenia społecznego".

TK wskazuje zatem, że jednorazowa i incydentalna zmiana sposobu podnoszenia świadczeń nie narusza konstytucyjnej zasady zabezpieczenia społecznego. I tu jest pies pogrzebany. Można było jednorazowo podnieść świadczenie, ale na stałe taki sposób podwyżek powodowałaby, że wiele osób nie zachowałoby realnej wartości świadczenia. Mówi osoba zbliżona do rządu: – Mamy całe tomy orzeczeń i ekspertyz, które wskazują, że świadczenia powinny rosnąć przynajmniej o inflację. Raz się udało, ale na stałe – już nie.

Mina w ZUS

Wie o tym PSL. Mimo to forsuje wprowadzenie kwotowej waloryzacji na stałe, co wymaga większości konstytucyjnej. Robi to, bo wyłącznie na tym zyskuje.

Przede wszystkim walczy o swój elektorat. To w KRUS są najniższe świadczenia (wynikają z płacenia ekstremalnie niskich składek) i to właśnie byli rolnicy zyskaliby najwięcej na nowym sposobie podwyżek. Grając w ten sposób, ludowcy odwracają też uwagę od reformy KRUS. Choć wiadomo, że nie będzie ona miała miejsca w tej kadencji Sejmu – przyznał to na naszych łamach minister rolnictwa Marek Sawicki – to jednak ludzie PSL dmuchają na zimne. Debata na temat podnoszenia świadczeń skutecznie odwróci uwagę od gigantycznych dopłat do rolniczych ubezpieczeń. PSL nie od dziś narzuca narrację, że KRUS jest „tańszy od ZUS" czy „KRUS jest prostszy". „Zreformujmy powszechny system emerytalny na wzór KRUS" – przekonywał wielokrotnie Waldemar Pawlak. Wiele osób kupuje tę narrację, nie zdając sobie sprawy, że dopłaty do jednego świadczeniobiorcy w KRUS są niemal dwukrotnie wyższe niż w ZUS. Przekraczają 12 tys. zł rocznie, w ZUS jest to niespełna 7 tys. zł.

Propozycja PSL to także skuteczna broń w walce z PiS o elektorat socjalny. Puszczają do niego oko, pozycjonując się jako formacja zabiegająca o najuboższych. W ten sposób wpędzają do narożnika prezesa Kaczyńskiego.

Co najważniejsze, propozycja PSL wywraca nowy system emerytalny. Jeśli wprowadzono by kwotowe podwyżki, każdy z nas musiałby zadać sobie podstawowe pytanie: po co oszczędzać, skoro po osiągnięciu wieku emerytalnego za niższe świadczenie otrzymam wyższą podwyżkę? I na odwrót: im wyższą dostanę emeryturę, tym niższą podwyżkę.

To spowodowałoby dalszą ucieczkę od opłacania składek, a tym samym jeszcze większe problemy ogromnie niewydolnych systemów ubezpieczeniowych. Niestety, w polskiej polityce najważniejsze są partykularne, krótkoterminowe interesy poszczególnych formacji.

„Czy się stoi, czy się leży..." To PRL-owskie hasło wraca za sprawą PSL, które chce, by emerytury i renty rosły nie o określony procent, ale o taką samą kwotę. PO nie mówi „nie".

To oznacza nie tylko socjalistyczną urawniłowkę i zniechęcenie ludzi do tego, by płacili składki do ZUS. Najdalej idący skutek ewentualnego powodzenia akcji ludowców to podważenie całej logiki obecnego systemu emerytalnego. A brzmi ona od 1999 r. tak: ile wpłaciłeś w formie składek, tyle otrzymasz na emeryturze. Państwo mówiło: oszczędzajcie, płaćcie do ZUS, pracujcie jak najdłużej, a wtedy będziecie mogli myśleć o dostatniej starości. PSL zrywa tę umowę, wskazując, że ci, którzy mają niskie świadczenia, będą finansowani kosztem zapobiegliwszych.

Pozostało 85% artykułu
Polityka
Hołownia: Polskie zaangażowanie na Ukrainie tylko pod parasolem NATO
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Polityka
Wybory prezydenckie. Sondaż: Kandydat Konfederacji goni czołówkę, Hołownia poza podium
Polityka
Prof. Rafał Chwedoruk: Na konflikcie o TVN i Polsat najbardziej zyska prawica
Polityka
Pablo Morales nie zaszkodził PO. PKW nie zakwestionowała wydatków na rzecz internauty
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Polityka
Były szef RARS ma jednak szansę na list żelazny. Sąd podważa sprzeciw prokuratora