Resort pracy wysłał w środę do konsultacji ustawę o tzw. świadczeniu rodzicielskim. Od 2016 r. rodzice nieubezpieczeni w ZUS – głównie studenci, bezrobotni, pracujący na umowach o dzieło – otrzymają przez pierwszy rok życia dziecka 1 tys. zł miesięcznie. Skorzysta z tego prawie 75 tys. osób. Nowe rozwiązanie uzupełnia wprowadzony w czerwcu 2013 r. roczny urlop rodzicielski i jest realizacją zapowiedzi premier Ewy Kopacz.
Świetnie też wpisuje się w dobrze skrojoną politykę rodzinną. Przede wszystkim będzie zmniejszać główną barierę, na jaką skarżą się Polacy chcący mieć dzieci, ale niedecydujący się na nie, czyli brak bezpieczeństwa ekonomicznego.
Z badań wynika, że rodacy chcą mieć więcej dzieci, ale obawiają się, czy poradzą sobie z ich wychowaniem – czy będą mieć pracę i mieszkanie, wystarczająco dużo zarabiać. Rozszerzenie katalogu osób, które otrzymają wsparcie w pierwszym, newralgicznym okresie życia dziecka, będzie zmniejszać ten strach. Pochwały godny jest też sam sposób udzielania pomocy.
Państwo nie działa tu paternalistycznie, decydując, komu należy się pomoc i w jakiej formie. Wypłaca świadczenie „za dzieckiem". To wyraz zaufania do rodziców, że to oni wiedzą najlepiej, co jest dobre dla ich potomków, i są ich najlepszymi opiekunami. Rząd nie dał się zwieść lewicowej narracji, że rodzina to patologia, świadczenie zostanie przepite, a urzędnik wie lepiej, jak pomóc. To także docenienie rodziców, którzy z wyboru decydują się zostać w domu, by zajmować się dziećmi.
Nie bez znaczenia jest antyaborcyjna rola tego wsparcia. Jeśli rodzice – zwłaszcza młodzi i bez zaplecza – będą wiedzieć, że otrzymają na starcie pomoc, będą się czuli bezpieczniej i mniej z nich zdecyduje się na zamordowanie poczętego dziecka.