Największym zagrożeniem dla Nigerii – kraju w połowie chrześcijańskiego, w połowie muzułmańskiego i na dodatek bardzo różnorodnego pod względem etnicznym i językowym – są dżihadyści z Boko Haram, aktywni w mordowaniu i porywaniu ludzi na północnym wschodzie. Ich celem jest kalifat na terenie Nigerii.
W weekend fundamentaliści islamscy próbowali zakłócić wybory prezydenckie i parlamentarne (w Nigerii głowa państwa jest jednocześnie szefem rządu, dlatego media skupiają się na tych pierwszych). To Boko Haram przypisywano zabicie w sobotę kilkunastu osób. Co najmniej dwoje ludzi zginęło też na południu, w ważnym dla przemysłu naftowego stanie Rivers. Opozycja zrzuciła odpowiedzialność za ich śmierć na zwolenników walczącego o reelekcję prezydenta Goodlucka Jonathana.
Głównym powodem przedłużenia o jeden dzień wyborów (miały się odbyć tylko w sobotę) były jednak problemy techniczne. Zawiodły urządzenia rozpoznające odciski palców, a na podstawie takiej kontroli daje się wyborcom karty do głosowania. Kłopoty z nowym czytnikiem miał nawet prezydent Jonathan. W wielu lokalach wyborczych trzeba było wrócić do starej, czasochłonnej metody sprawdzania. Ci, którym się nie udało zagłosować w sobotę, mogli spróbować w niedzielę.
Gdzie są uprowadzone?
Po raz pierwszy od ponad pięciu dekad niepodległości szanse urzędującego prezydenta i kandydata opozycji uchodziły za wyrównane. Co po ogłoszeniu zwycięstwa jednego z nich może doprowadzić do wybuchu niezadowolenia zwolenników przegranego.
57-letni prezydent Jonathan walczył z Muhammadu Buharim. Pierwszy jest chrześcijaninem z południa, drugi muzułmaninem z północy. 72-letni Buhari, kandydat opozycyjnego Kongresu Postępowego (APC), nie jest nowicjuszem. To generał, były dyktator (rządził w pierwszej połowie lat 80.), w czasach demokratycznych próbował trzykrotnie sił w wyborach prezydenckich. Bez skutku.
– Jak sobie radzić z Boko Haram, to najważniejszy temat tych wyborów. Wielu Nigeryjczyków uważa, że prezydent Jonathan działa zbyt wolno i bez determinacji – mówi „Rz" Sola Tayo, ekspertka Królewskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (Chatham House) w Londynie.
Już prawie dwa lata upłynęły od porwania przez dżihadystów z Boko Haram 219 uczennic szkoły w Chibok na północnym wschodzie. Sprawa przykuła uwagę całego świata, potępiano Boko Haram, a w miarę upływu czasu – pojawiły się oskarżenia nigeryjskich władz o bezczynność.