"Rzeczpospolita": Dlaczego zgodziła się pani zostać twarzą sztandarowej ustawy rządu PiS dotyczącej repatriacji?
Anna Maria Anders, przewodnicząca Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa oraz sekretarz stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, kandydatka PiS w wyborach uzupełniających do Senatu: Tematyka Polaków poza granicami naszego kraju była mi zawsze bliska. W końcu mój tato gen. Władysław Anders wyprowadził z tej nieludzkiej ziemi ponad 120 tys. Polaków. Większość z nich nigdy nie miała jednak okazji powrócić do Polski i pozostała na emigracji na Zachodzie. Ja sama też urodziłam się poza Polską jako pierwsze pokolenie emigracji żołnierskiej i politycznej po II wojnie światowej. Też poznałam ból życia poza własną Ojczyzną. Ci, którzy pozostali na trenach b. ZSRR, odczuwają go z pewnością jeszcze bardziej. Jest absolutnie niedopuszczalne, by Polska o nich zapomniała. Najwyższy czas na nadrobienie tych zaległości. Polska ma wobec tych swoich synów i córek dług do spłacenia i to obecny rząd polski chce zrobić. Idę więc szlakiem mojego ojca.
W jaki sposób rząd chce umożliwić Polakom ze Wschodu powrót do ojczyzny?
Ojczyzna musi wziąć na siebie znaczący ciężar finansowy, tak jak to zrobiły inne kraje, np. Niemcy, które już z końcem lat 80. zaczęły sprowadzać swoich rodaków z ZSRR, bardzo szybko osiedlając ich około 2 mln, przy około 100–250 tys. w skali roku. My mówimy na tym pierwszym etapie o problemie sprowadzenia kilkudziesięciu tysięcy, i to bliżej 10 niż 90 tys. Docelowo chodzi o to, by wszyscy potomkowie zesłańców z azjatyckiej części b. ZSRR mogli wreszcie wrócić do Polski. Pierwszeństwo w powrocie będą miały osoby represjonowane i ich potomkowie wraz z rodzinami.
Czy ostatecznie główny ciężar odpowiedzialności za repatriantów spoczywać będzie na władzach centralnych, a nie jak dotychczas na samorządach?