Katalończycy nie doczekali się ciepłych słów od Komisji Europejskiej. Jeszcze przed referendum, gdy napięcie rosło i dochodziło do ograniczania wolności słowa, Bruksela odmawiała komentarza i utrzymywała, że to wewnętrzna sprawa Hiszpanii. Gdy nielegalne głosowanie się odbyło, a europejskie media pokazały obrazy przemocy, w których kluczową rolę odegrała policja, KE musiała zareagować. Przyjęła legalistyczny punkt widzenia, który ma jednak głębokie uzasadnienie polityczne.
Komisja podkreśliła, że referendum było bezprawne, bo nie pozwala na nie hiszpańska konstytucja. Skoro tak, jest to wewnętrzna sprawa Hiszpanii. Nawet jednak gdyby głosowanie było legalne, zorganizowane w zgodzie z konstytucją i wygrane przez przeciwników Hiszpanii, powstałe w ten sposób nowe państwo musiałoby wystąpić o członkostwo w UE i przejść drogę negocjacji. Komisja dodaje, że – pomijając aspekty legalności – „dziś nie czas na podziały, ale na jedność i stabilność". Wreszcie zaapelowała o przejście od fazy konfrontacji do dialogu. Ale w żadnym punkcie oświadczenia ani w odpowiedzi na żadne pytanie dziennikarzy zadane rzecznikowi prasowemu KE nie padło stwierdzenie, że chodzi tylko o przemoc hiszpańskiej policji.
Podobne w tonie były wypowiedzi polityków państw UE. Wszędzie poruszenie aktami przemocy, a jednocześnie poparcie dla rządu pragnącego utrzymać jedność kraju. Nikomu nie opłaca się niepodległa Katalonia, a Bruksela – mimo swojej mniej lub bardziej zawoalowanej krytyki państw narodowych – wie, że szybko mógłby nastąpić efekt domina.
Katalonia to niejedyny region z ambicjami niezależności, choć nie wszędzie oznacza to dążenie do pełnej niepodległości. Inne znane ze swoich ambicji regiony to Kraj Basków w Hiszpanii, regiony Wenecja Euganejska (Veneto) i Tyrol Południowy we Włoszech, Szkocja, Walia, Flandria czy Korsyka. Ale poza dążeniami politycznie nie mają ze sobą wiele wspólnego. Czasem te ruchy są skrajnie lewicowe, jak w Kraju Basków czy na Korsyce, innym razem skrajnie prawicowe, jak we Flandrii czy w północnych Włoszech. Niekiedy mowa o niezwykle silnych ekonomicznie regionach, jak Flandria, Katalonia czy północne Włochy, ale inne – jak Walia czy Korsyka – nie są zamożne. Wszystkim jednak zależy na ich uniezależnieniu od rządów centralnych i często uważają, że Unia może być pomocna w tym procesie.
W czasie kampanii referendalnej w Katalonii obecni byli politycy flamandzkiej partii NVA. – Popierają Katalończyków, ale mają świadomość, że tego nie da się powtórzyć we Flandrii. Bo tutaj, w przeciwieństwie do Katalonii, liczba zwolenników oderwania się i stworzenia osobnego państwa jest znikoma – mówi „Rzeczpospolitej" Pierre Vercauteren, politolog z Uniwersytetu Katolickiego w Louvain-la-Neuve (UCL). W Katalonii zwolenników niepodległości jest 40 proc., we Flandrii 5 proc. Flamandzka NVA jest partią nacjonalistyczną i ma w programie cały czas zapisany cel niepodległości. Ale od lat już o tym nie wspomina w kampaniach wyborczych. – Nie będzie natychmiastowego efektu katalońskiego w postaci ożywienia debaty o niepodległości Flandrii. Bo nawet NVA tego nie chce. Ale będzie taktyka przeprowadzania kolejnych reform decentralizacji i osłabiania państwa – uważa Vercauteren.